Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi stamper vel kudłaty ze wschodniej roztoczańskiej wygwizdówki. Obecnie pomieszkuje sobie w bardzo zadymionej mieścinie, którą tubylcy zwą Krakowem. Wspólnie z Bikestats ma przejechane zaledwie 54489.15 kilometrów w tym 1132.07 w jakimś tam terenie. Mógłby jeździć więcej ale za dużo czasu marnuje na tego beznadziejnego bikestatowego bloga i inne internetowe dziadostwa. Na dziś większą radość sprawiają mu zagraniczne eskapady i w przyszłych latach będzie się starał powolutku, z sakwami eksplorować coraz to nowe obce terytoria. Jeździ sobie z bardzo małą prędkością średnią, coś około 19.92 km/h. Od czasu do czasu bywa obładowany sakwami jak wół (taką jazdę lubi najbardziej) i wcale się tym nie chwali, bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy stamper.bikestats.pl
Flagolicznik zamontowałem w drugiej połowie września 2010 roku. Free counters!
Dane wyjazdu:
105.33 km 0.00 km teren
06:11 h 17.03 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:338 m
Kalorie: kcal

Nocny początek, czyli odprawa już zakończona, wejścia nie ma...

Sobota, 25 września 2010 · dodano: 09.10.2010 | Komentarze 0

Jak to często u mnie bywa, nasz kolejowy przejazd do Lwowa nieco się pokiełbasił. Zaczęło się niby zwyczajnie, czyli tak jak miało być. O 12:40 wsiadłem z załadowanym rowerem w pociąg osobowy do Rzeszowa, tam miałem przesiadkę na pociąg do Przemyśla gdzie umówiłem się z Martą i Jarkiem. Z przesiadką nie było problemu, pociąg stał już podstawiony na peron, ale nie musiałem się zbytnio śpieszyć bo stał tam jeszcze kilka minut. W Przemyślu byłem planowo około 17:45. Do pociągu do Lwowa zostało mi jeszcze 1.5 godziny. Jarka z Martą nie zastałem na dworcu w Przemyślu, dotarli tam sporo wcześniej więc wybrali się jeszcze do Krasiczyna zrobić kilka fotek pod tamtejszym zamkiem. Nie chciałem się nudzić czekając na nich, wybrałem się wiec na miasto, podjechałem m.in pod wzgórze zamkowe. Sam Przemyśl jest naprawdę ładny, jednak będąc tam niewiele ponad godzinę, zdążono mnie kilka razy słownie zaczepić jakimś głupkowatym tekstem. Na ulicach oprócz turystów było sporo tamtejszej młodzieży i jakichś śmiesznych zakompleksionych dresiarzy. Nie bardzo rozumiem takich ludzi siedzących bądź idących zawsze w grupie, którzy widząc obcego, a tym bardziej sakwiarza, muszą do niego rzucić jakiś głupkowaty tekst. Może coś takiego podnosi ich mniemanie o sobie, jacy to oni są kozacy, nie wiem. Na pewno nie zwiększa to ich ilorazu inteligencji... Nieważne.

Pod dworzec zawitałem ponownie o 18:25, Jarka z Martą dalej nie było, podjechałem więc do kantoru wymienić jeszcze trochę hrywien. Kurs był tu lepszy niż w Krakowie. Czekając na nich kręciłem się po placu przydworcowym, zrobiłem tak ze 2.5 km jeżdżąc tak na małej przestrzeni przydworcowego parkingu. To dzięki tym kilometrom jestem tak wysoko w rankingu za ten rok hehehehe.

Jarek z Martą pojawili się dopiero za piętnaście 19. Po krótkim przywitaniu od razu poszliśmy do kasy, okazało się, że kasjerka sprzedaje bilety na trasie Przemyśl-Lwów do 18:45, spóźniliśmy się więc jakieś 2 minuty. Popędziliśmy jeszcze jak najszybciej do celników, myśleliśmy, że może uda się jeszcze załapać na ten pociąg. Niestety panowie z odprawy byli nieubłagani. Po krótkiej dyskusji zdecydowaliśmy się jechać do Lwowa rowerami ;-). Mieliśmy na to całą noc bo pociąg ze Lwowa do Symferopola mieliśmy o 9:40. Tak więc nie za wiele się zastanawiając ubraliśmy na siebie odblaskowe kapoki, załączyliśmy światełka i udaliśmy się w stronę przejścia granicznego w Medyce.

Do granicy z dworca jest jakieś 12 km, jechaliśmy dosyć żwawo bo mieliśmy nadzieję, zdążyć na ten sam pociąg już na Ukrainie. Jeden z taksówkarzy powiedział, że jeśli się pośpieszymy to mamy szansę dopaść ten pociąg w Mościskach, jakieś 8-10 km za granicą, już po stronie ukraińskiej. Do przejścia dotarliśmy więc dosyć szybko, odprawa też była bezproblemowa. Celnicy po obu stronach patrzyli na nas dosyć dziwnie, no cóż nie często widzi się sakwiarzy przekraczających granicę w ciemnościach. Najlepsza była reakcja jednej z ukraińskich celniczek, która powiedziała do nas nie jedźcie tam po ciemku, tam są sami wariaci drogowi, uśmiechnąłem się do niej i powiedziałem, że na polskich drogach również ich nie brakuje...

Granicę przekroczyłem mając na liczniku bodajże 21 km, reszta tego dystansu jest więc czysto ukraińska ;-). Do Mościsk także jechaliśmy dosyć szybko, na stacji okazało się, że ten pociąg już odjechał, a następny jest dopiero z samego rana. Nie pozostało nam więc nic innego tylko kręcić dalej. Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć też Beeeeeeeeeeee... Na stacji zjedliśmy jeszcze jakieś bułki i czekoladę i ruszyliśmy w mrok ukraińskich tras.

O samej trasie za wiele nie napiszę, bo co tu mogę napisać. Przejechaliśmy ją w nocy, na drodze było sporo dziur, których największą ilość zaliczył Jarek, który nie miał przedniej lampki bo po co mu ona, przecież ma cudowny telefon z latarką (którego tu jeszcze nie używał, ale później wydatnie przydał nam się kilka razy). W mijanych po drodze miejscowościach sporo się działo, widać, że ukraińska młodzież lubi się bawić, w sumie była sobota więc naród bawi się i odpoczywa przy muzyce i alkoholu, u nas zresztą jest podobnie. Po jakichś 20 km przejechanych już na Ukrainie zabrałem od Marty sakwy, miała pożyczone od kolegi crosso dry przednie. Wiozła je oczywiście na tyle, zaproponowałem jej zamianę, bo postanowiłem wypróbować mój nowy nabytek czyli przedni low rider. Dalsza droga wyglądała więc tak, że ja jadę z Marty sakwami a ona wiezie mój wór transportowy, w którym znajdował się mój trumienkowaty raz wykorzystany namiot (2.45 kg), alumata oraz statyw (waży ok. 2 kg). Tak więc nasze rowery zmieniły lekko kształt i wygląd, ja troszkę przytyłem a Marta odchudziła się o jakieś 3 kg. Dla mnie to była żadna różnica, w sumie cieszę się, że miałem okazję sprawdzić jak jeździ się z przednimi sakwami bo do tej pory zawsze kulałem się z przyczepką. Teraz już wiem, ze przednie sakwy są wygodniejsze podczas jazdy. Z przyczepką mam przejechane ponad 5 tysięcy km i nie powiem, aby jeździło mi się z nią komfortowo. Wiem, że sporo osób zachwala extrawheela, ja niestety nie będę się do nich zaliczał. Zarówno w zeszłym roku w Skandynawii jak i w tym roku w wypadzie do Słowenii, sporo się na tą moją jednokołówkę nawkur...łem.

Do Lwowa dotaliśmy jakoś po 1 w nocy, nie pamiętam o której dokładnie. Dojazd do dworca jest wyłożony kostką po której jeździ się naprawdę masakrycznie, może i jest ona zabytkiem ale poruszanie się po niej to tragedia i to nie tylko dla rowerzystów. Sam dworzec we Lwowie jest naprawdę piękny, nasze obskurniaki się do niego nie umywają. Zakupiliśmy bilety do Symferopola a później zdrzemnęliśmy się do 5 rano. Na dworcu przez całą noc było pełno ludzi. Gdy około 5 wybudziła nas ochrona dworca (robili miejsce dla ekipy sprzątającej) zaczęliśmy się trochę szwędać po samym dworcu w oczekiwaniu na pociąg. Uciąłem sobie między innymi półgodzinną rozmowę z pastorem z RPA, który przyjechał na Ukrainę zajmować się dziećmi ulicy, których podobno w samej Odessie jest kilkadziesiąt tysięcy. Około 7 rano pojechałem z Martą na miasto porobić kilka zdjęć, nic mi jednak nie wyszło, miałem mało czasu a poza tym byłem niewyspany, wnerwiała mnie też masakryczna jakość tej kostki, którą wyłożone są ulice w okolicy dworca. Przed godziną 9 na dworzec przybyła Jarka koleżanka Krystyna, porozmawialiśmy chwilkę i poszliśmy na szybkie zakupy. O 9:40 wsiedliśmy w pociąg w którym mieliśmy spędzić następne 24 godziny...

Aby się załadować z rowerami do pociągu musieliśmy je oczywiście rozładować i odkręcić przednie koła. Dwa rozkręcone rowery zamocowaliśmy na górnym łożu a jeden na półce bagażowej w naszym przedziale. W czasie jazdy nic nie spadło nam na głowy więc chyba zamocowaliśmy je dosyć dobrze. Pociąg wystartował zgodnie z planem i wreszcie wyruszyliśmy na spotkanie przygody na południowo wschodni kraniec Ukrainy.

Dworzec kolejowy we Lwowie. © stamper


Nie licząc miastowych części, nasza trasa przebiegała tak:
Przemyśl-Medyka-przejście graniczne-Mościska-Berehove-Sudova Vyshnia-Horodok-Lwów.


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa oryna
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]