Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi stamper vel kudłaty ze wschodniej roztoczańskiej wygwizdówki. Obecnie pomieszkuje sobie w bardzo zadymionej mieścinie, którą tubylcy zwą Krakowem. Wspólnie z Bikestats ma przejechane zaledwie 54489.15 kilometrów w tym 1132.07 w jakimś tam terenie. Mógłby jeździć więcej ale za dużo czasu marnuje na tego beznadziejnego bikestatowego bloga i inne internetowe dziadostwa. Na dziś większą radość sprawiają mu zagraniczne eskapady i w przyszłych latach będzie się starał powolutku, z sakwami eksplorować coraz to nowe obce terytoria. Jeździ sobie z bardzo małą prędkością średnią, coś około 19.92 km/h. Od czasu do czasu bywa obładowany sakwami jak wół (taką jazdę lubi najbardziej) i wcale się tym nie chwali, bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy stamper.bikestats.pl
Flagolicznik zamontowałem w drugiej połowie września 2010 roku. Free counters!
Wpisy archiwalne w kategorii

> 200 km

Dystans całkowity:2815.59 km (w terenie 92.75 km; 3.29%)
Czas w ruchu:129:50
Średnia prędkość:21.69 km/h
Maksymalna prędkość:64.30 km/h
Suma podjazdów:14588 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:255.96 km i 11h 48m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
219.99 km 4.50 km teren
10:53 h 20.21 km/h:
Maks. pr.:55.18 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:984 m
Kalorie: kcal

Tranzytem czyli: świętokrzyskie-podkarpackie-lubelskie...

Niedziela, 7 kwietnia 2013 · dodano: 14.04.2013 | Komentarze 5

Miałem sprawę do załatwienia na Roztoczu, więc trzeba było się tam kulnąć mimo, że za oknem wciąż zima. Wymyśliłem sobie, że pojadę trochę niestandardowo, bo najpierw przetransportuję się pociągiem pod Kielce a stamtąd już śmignę rowerkiem. Przy okazji nawet bez większego kluczenia wyłapię sporo nowych gmin.

Pociąg miałem o 7:00 co dla mnie jest porą zabójczą, spałem może ze 4 godziny, na dworzec wpadłem tuż przed odjazdem. Bilet musiałem kupić u konduktora za co niestety sowicie mnie skasował. Jak to zwykle w ostatnim wagonie towarzystwo miałem rubaszno-pijacko-papieroskowe. Panowie wracali z nocnej zmiany, musieli się więc odstresować po pracy ;-p. Ostatni z nich wysiadł chyba w Sędziszowie. Ja miałem się trochę przespać w pociągu, niestety dzięki nowym kolegom mi się to nie powiodło ;-p.

W Sitkówce Nowiny jestem jakoś 9:15 czyli zgodnie z planem, już na samym początku wypatruję sobie "skrót". Oczywiście asfalt zaraz się skończył i czekał mnie ponad kilometr błotnej brei w dodatku pod górkę, kulałem się tym bagienkiem 9/10 km/h, myśląc tylko aby nie ugrząźć w tym syfie. Dalej jadę obrzeżami Kielc, wszędzie dziura na dziurze. Wjazd (dla mnie wyjazd) do miasta wygląda tak:

Rozkopany wjazd do Kielc © stamper


Za Sukowem wjeżdżam na drogę wojewódzką nr. 764, wiatr od samego startu mam przeciwny, nie jest może zbyt mocny ale daje mi się we znaki. Jedzie mi się źle, mam niezłego lenia, choć pogoda jak na razie dopisuje, na dodatek boli mnie żołądek (pewnie od tego rannego wstawania ;-p). Od czasu do czasu prześwituje słońce, temperatura oscyluje około 5 stopni na plusie. Przez Daleszyce przelatuję bez zatrzymywania, za Cisowem odbijam w boczne drogi. Od razu pojawia się śnieg na drogach. Przez Nową Hutę i Nową Hutę - Podgórze (!) cisnę dalej na wschód. Pagórki robią się coraz większe. Gdzieś w Starej Zbelutce osiągam najwyższy punkt wycieczki. Ze Starej Zbelutki śmigam w dół do Nowej Zbelutki, położonej około 100 metrów niżej. Tuż za tą wioską odbijam w jakąś wąską boczną dróżkę. Asfalt szybko znika i pojawiają się śnieżne wertepy, jest niesamowicie grząsko a przy okazji nieźle pod górkę. Na około 2 km podjechałem ze 100 metrów pionie, gdyby to był asfalt to byłoby spoko, niestety był tam tylko grząski, mokry śnieg. Błoto zalepia mi koła, ślizgam się jak diabli. Jakieś 70/80 metrów muszę podprowadzać bo koła nie trzymają się drogi. Po ponad 3 km męczarni (moja i tak nędzna średnia spadła mi o około 2 km/h) wreszcie wbijam na gładziutki asfalt. Uff co za ulga myślę sobie, a przy okazji klnę na siebie, dlaczego mnie zawsze musi ciągnąć do dróg na których diabeł mówi dobranoc...

Na rozdrożu © stamper


Świętokrzyskie pagórki © stamper


Śnieżne wertepki © stamper


Opłotkami przez Ceber, Gorzków, Szczeglice dojeżdżam do Klimontowa (dosyć ładna miejscowość). Zatrzymuję się tam na chwilę pod kościołem, pstrykam kilka zdjęć i po kilkunastu minutach jadę dalej. Za Klimontowem droga się pogarsza, pełno na niej dziur, za to na poboczu jest coraz mniej śniegu, dookoła pełno sadów. Na 80 km wcinam 2 buły i czekoladę, zapijam pepsi i kulam się dalej.

Okolice wioski Cerber © stamper


Klimontów - kościół św. Józefa © stamper


Za Koprzywnicą kieruje się na prom w Ciszycy, droga jest masakrycznie dziurawa, przypomina mi się ukraińskie Zakarpacie. Jadę więc sobie powoli zygzakiem, śniegu już praktycznie nie widać wzdłuż drogi. Na promie jestem około 15:40. Po 8 minutach jestem już na drugim brzegu Wisły. Po blisko 100 km opuszczam też świętokrzyskie aby następne ponad 70 km pokonać już po województwie podkarpackim. Z Tarnobrzegu do Stalowej Woli jadę drogą nr 871. Ruch robi się większy, droga jest jednak przyzwoita. Obwodnica Grębowa to w ogóle bajka, bardzo dobry asfalt i szerokie pobocze dla rowerów:

Tak powinna wyglądać każda droga wojewódzka... © stamper


Rozlewiska... © stamper


Jadąc tą droga zacząłem się rozglądać za jakimś smarem walającym się po poboczu, ponieważ łańcuch po wcześniejszych wertepach zaczął mi już trochę rzęzić, co zawsze bardzo mnie irytuje. Jak na złość, po rowach walały się same butelki plastikowe po napojach i puszki po piwie. Smar (płyn do chłodnic) znajduję dopiero na granicy Stalowej Woli i Niska.

W Nisku odbijam, na Zarzecze, robię fotę na Sanie i żwawszym tempem kieruje się w stronę lubelskiego. Jadę przez zabawne wioski, Kurzynę Małą, Średnią i Wielką, wioski te mieszają się ze sobą, znak Kurzyna Średnia pojawia się chyba ze 3 razy. Powoli robi się ciemno. Na około 160 km znowu wcinam 2 buły i coś słodkiego. Wiatr ustał, więc zdecydowanie szybszym tempem podążam na wschód. Ruch znikomy. Po 170 kilku km w końcu wjeżdżam do lubelskiego, robi się już kompletnie ciemno. Mimo to miejscami jadę długo powyżej 30 km/h, trochę to śmieszne ale dopiero teraz zachciało mi się kręcić. Może dlatego, że zrobiło się zacznie zimniej, temperatura spadła do -4'C.

Wiosenny San © stamper


Zachód słońca © stamper


Ostatnie 35 km to dobrze znane mi już tereny, w powiecie biłgorajskim leży zdecydowanie więcej śniegu niż na Podkarpaciu. Przed Starym Lipowcem trafiam na koleiny pośniegowe. W Aleksandrowie wbijam na drogę wojewódzką, przez tą jedną z najdłuższych wiosek w Polsce jedzie mi się całkiem sprawnie. Masakra za to czeka na mnie w lasach puszczy solskiej, moja rodzinna gmina Józefów ma niestety fatalne drogi. Klnę pod nosem na coraz to nowe dziury, które zaliczam w całkowitej już w ciemnicy. W domu jestem o 22, 220 km za mną, praktycznie całość pod wiatr, dopiero wieczorem ucichło. Ogólnie jechało mi się tak sobie, do końca "walczyłem" aby wyciągnąć średnią 20 km/h ;-p. Bez sakw może byłoby ciut lepiej, ale ja nie umiem bez nich jeździć, te kilka km wertepów również dały mi się we znaki. Ważne, że udało mi się wykręcić już drugą tegoroczną dwusetkę i to w z decydowanie jeszcze zimowych warunkach.

Zaliczyłem 17 nowych gmin, 11 w województwie świętokrzyskim i 6 w podkarpackim.


A tutaj coś dla licznikowych onanistów:

Prezent dla licznikowych onanistów © stamper




Mapka na bikeroutetoaster oraz na bikemap.net:



Dane wyjazdu:
277.23 km 12.70 km teren
12:38 h 21.94 km/h:
Maks. pr.:61.53 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1409 m
Kalorie: kcal

4 województwa...

Środa, 6 marca 2013 · dodano: 26.03.2013 | Komentarze 10

Trafiła się rewelacyjna pogoda i dzień wolny, więc pojechałem. Ciut dalej niż początkowo było w planach, ale dzięki temu wpadło trochę więcej gmin. Towarzyszył mi: Tomek. Mieliśmy ruszyć trochę przed 8, ale Tomek trochę się grzebał, więc wyjechałem mu naprzeciw i z małym poślizgiem w końcu ruszyliśmy na północ.

Powybierałem raczej boczne drogi i trasę pokierowałem tak, aby po raz drugi za jednym "machnięciem" kręcić po 4 województwach. Poprzednio była to trochę dłuższa trasa, ale pora roku również zrobiła swoje. Trasę wklepałem spontanicznie (z rana), ale tak aby zaliczyć po drodze jak najwięcej gmin. Nawet się udało, choć jestem trochę zły, bo została mi jedna dziura (gmina Irządze). Chapnę ją kiedy indziej, gdy będę połykał jakieś śląskie gminy.

Wiatr od początku dosyć nam sprzyjał, ale jechało nam się tak sobie, bo Tomkowi ciagle coś nie grało w rowerze, coś mu tam odpadało, piszczało i trzeszczało. A że chłopak lubi porządek, więc co chwilę starał się to wyregulować. Po 10 przestajemy się już tak często zatrzymywać i staramy się trochę przycisnąć, bo czasu szkoda, a w głowach rodzą się nam majaki, czy by przypadkiem nie machnąć 350 km. Gdzieś za Gołczą zatrzymujemy się na krótki postój aby coś zjeść. Gdy siedzieliśmy sobie na przystanku przypętał się do nas jakiś psiak - nakarmiłem go bułką z kiełbasą, a on w zamian "poczęstował" moje spodnie błotem z pola. Bidulek biegł chwilę za nami, ale dosyć szybko mu zwialiśmy na zjeździe.

Za Jelczą wjeżdżamy w woj. śląskie. Tablicy nie ma, więc się nie zatrzymujemy. Zaliczamy gminę Żarnowiec, wpadamy na chwilę do świętokrzyskiego (gmina Słupia), by ponownie zawitać do śląskiego (gmina Szczekociny) - niebo wciąż bez żadnej chmurki. Za Szczekocinami tłuczemy się sporo po lasach (ach te google maps), sporo w nich błota. Mnie jakoś udaje się jechać na trekingu, za to Tomek na kolarce musi miejscami maszerować z buta. Zmieniam trochę trasę i raz po raz przeskakujemy z województwa śląskiego w świętokrzyskie i z powrotem. Naszym głównym celem było jednak dojechać do łódzkiego, co udało nam się w końcu po 140 km. Dotarliśmy do wsi Małuszyn, wcześniej przekraczając "most graniczny" na Pilicy. Łódzkie zaliczone (zrobiliśmy po nim z 600 metrów). Powoli robi się ciemno, więc najwyższa pora wracać.

W ostatnich promieniach słońca staramy się trochę przycisnąć, wiatr już nie pomaga, robi się coraz zimniej, a do domu daleko. Na dodatek tuż przed Włoszczową Tomkowi rozsypuje się tylna przerzutka. Gubimy śrubki od kółeczek wózka i po ciemku staramy się co nieco zadziałać. Rozpakowuję swój niezbędnik i jakoś udaje mi się coś wymodzić. Mam tylko przydługie śrubki, więc Tomek nie może zmieniać na dwa najlżejsze biegi bo wózek wkręci mu się w szprychy. Zeszło nam z tym trochę ponad godzinę, łapy nam zmarzły, po raz kolejny przekonałem się, że spinki Srama nadają się co najwyżej do dupy. Wipperman albo KMC, jak Sram to bez kombinerek się nie obejdzie ;-/.

Postanawiamy się nie wygłupiać i trochę skracamy trasę, muszę trochę więcej nawigować, bo po drodze mijamy sporo bocznych rozjazdów, trochę nas to spowalnia, ale jakoś docieramy do Sędziszowa (postój na uzupełnienie zapasów), skąd dalej bocznymi drogami kierujemy się na Miechów. Jest już po 22, w Miechowie jesteśmy po północy, robimy sobie krótka przerwę, podczas której dosiada się do nas jakiś starszy "Żulian", częstuję go kanapką z kiełbasą i pomidorem i po kilkunastu minutach ruszamy 7-mką w stronę Krakowa. Droga ma dosyć szerokie pobocze i jest na niej znikomy ruch o tej porze. Mnie jednak coraz bardziej męczą, co chwilę pojawiające się hopki. Jestem już trochę zmęczony, Tomek coraz bardziej mi ucieka, mój około 10 kg nadbagaż (rower i rzeczy) też daje o sobie znać, a może Tomek po prostu mści się za ten piachy, które zafundowałem mu wcześniej ;-p. On też nie ma lekko, musi brać poszczególne górki z rozpędu mając tylko dwurzędową korbę i nie wszystkie działające przełożenia. Nie staram się go gonić, jadę swoim tempem. Trochę po 2 w nocy wjeżdżamy w granice Krakowa, Tomek podprowadza mnie ze 2 km, a ostatni odcinek śmigam już sam. Miasto puściuteńkie o tej porze, wreszcie tuż przed 3 docieram do domu. Trochę nam się ten wypad przedłużył, ale warto było. Pogoda wykorzystana idealnie. Rano trzeba było wstać do roboty ;-(.

Zaliczone nowe gminy (13):
*małopolskie (4): Gołcza, Charsznica, Kozłów, Książ Wielki,
*śląskie (2): Żarnowiec, Szczekociny,
*świętokrzyskie (6): Słupia, Secemin, Sędziszów, Radków, Maskorzew, Włoszczowa,
*łódzkie (1): Żytno.

Tak w ogóle była to moja jak do tej pory trzecia co do długości trasa w życiu.



Lepsza Mapka na Bikeroutetoaster i kijowy bikemap.net




Psi towarzysz... © stamper



W malowniczym otoczeniu © stamper



Polny krajobraz © stamper



U wrót świętokrzyskiego... © stamper



Mała przerwa... © stamper



Worek na szlaku © stamper


Leśne ścieżki © stamper


Gdzie to było? © stamper


Droga wzdłuż torów © stamper


Worek kontra kałuża © stamper



Województwo łódzkie wita © stamper


Dane wyjazdu:
223.44 km 0.10 km teren
10:07 h 22.09 km/h:
Maks. pr.:63.04 km/h
Temperatura:5.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2731 m
Kalorie: kcal

Małopolska penetracja...

Wtorek, 6 listopada 2012 · dodano: 12.11.2012 | Komentarze 0

Zapoznawczy wypad z Waxmundem. Wax od razu wymyślił trasę z grubej rury. Mieliśmy zrobić około 360 km, wyszło 220, w warunkach jakich jechaliśmy (bardzo silny, w większości niekorzystny wiatr, deszcz i temperatura w okolicach 6'C) to i tak nieźle. Pisać co i jak za bardzo mi się nie chce, bo minęło już kilka dni od tego wypadu i jakoś nie mam ochoty i weny, aby się produkować. Jeśli kogoś interesuje, jak mniej więcej wyglądał nasz wypad, może zajrzeć tutaj.

Od siebie dodam, że było bardzo fajnie, kondycyjnie trochę od Waxa odstawałem, ale nie było dla niego problemem zwolnić i zaczekać na mnie od czasu do czasu. Dla mnie było to nowe doświadczenie, bo zwykle to ja czekałem na kolegów, którzy ze mną jeździli. Oczywiście zabrałem ze sobą za dużo rzeczy, szczególnie żarcia (jadłem je jeszcze przez następne 3 dni ;-p), przez co trochę niepotrzebnie namęczyłem się na podjazdach. Niby tyle jeżdżę, a dalej nie umiem się spakować, bo zawsze stosuję zasadę, że warto wziąć czegoś więcej, aniżeli za mało. Tyle tylko, że tak naprawdę bardzo rzadko z tego korzystam, a na tak wymagających trasach każdy kilogram waży podwójnie.

Szkoda, że pogoda niezbyt nam dopisała, bo być może udałoby się wykręcić kilka km więcej - całej trasy chyba byśmy o tej porze roku jednak nie zrobili, pod wieczór brakło motywacji, a i krótkie, acz naprawdę strome, ścianki dały naszym kolanom trochę w kość. No cóż, ważne, że w ogóle chciało nam się ruszyć dupska i przewietrzyć maszyny poza krakowskim zadymionym smrodkiem.

Mapka wypadu

oraz druga mapka:






Małopolskie pagórki. © stamper


Wax Podjazdowy. © stamper


Idzie burza... © stamper


A droga długa jest. © stamper


Biecki ratusz. © stamper


Pogórze karpackie © stamper


Wyszło słońce. © stamper


Klasztor Ojców Redemptorystów, Tuchów. © stamper


W świetle zachodzącego słońca © stamper


Ratusz w Tarnowie © stamper


Dane wyjazdu:
202.10 km 19.17 km teren
09:21 h 21.61 km/h:
Maks. pr.:61.73 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1133 m
Kalorie: kcal

Po Mondiale...

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 30.07.2012 | Komentarze 4

Wypad po nowe oponki, miałem jechać dzień wcześniej ale mi się nie chciało. Za karę zlało mnie na trasie. Około 70 km darłem przez śląskie i zagłębiowskie miasta. Trasa taka sobie, urozmaicały mi ją liczne, krótkie podjazdy oraz odcinki terenowe (niebieski szlak między Trzebinią i Jaworznem oraz trasy w puszczy dulowskiej). Między 130 a 165 km strasznie mnie ścięło. Czułem się jakoś struty i "przesłodzony" ilością zjedzonych przeze mnie batoników oraz czekolad. Polepszyło mi się tuż przed Tenczynkiem gdy wjechałem na znakomity nowy asfalt.

W drodze powrotnej odwiedziłem brata w Nawojowej Górze obczaić jego nowy rower. Powrót przez Kleszczów, dawno nie jechałem tą trasą do Balic. Położyli nowy asfalt więc można tam teraz nieźle "pocinać", nawet po ciemku tak jak ja teraz jechałem.

Do 200 km zabrakło mi około 150 metrów więc pod domem dokręciłem jeszcze małe kółeczko aby dystans wyglądał "poważniej" ;-).

Lepsza mapka na bikeroutetoaster, bikemap.net jest gówniany



Zdjęć mało bo pogoda i trasa nieciekawa.

Ścieżka w Puszczy Dulowskiej. © stamper


Kalwaria Piekarska. © stamper


Zamek w Będzinie. © stamper


Kokpit sterowniczy. © stamper


Niebieskim szlakiem... © stamper


Smrodowniki, Trzebinia. © stamper


Niebieski szlak... © stamper


Dane wyjazdu:
226.58 km 9.10 km teren
09:54 h 22.89 km/h:
Maks. pr.:56.17 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1272 m
Kalorie: kcal

Przelotowo: Łódź-Kraków...

Środa, 4 lipca 2012 · dodano: 05.07.2012 | Komentarze 2

Pierwsze 120 km z dobrym wiatrem, po tym jak wjechałem na Jurę wiać zaczęło w twarz, zaczęły się też górki. Niby niewysokie ale kto jeździł po Jurze ten wie, że potrafią dać w kość (kto nie wierzy, niech jedzie się przekonać). Trasę jechałem po nieprzespanej nocy w pociągu na trasie Władysławowo-Gdynia Główna-Kutno-Łódź Kaliska.

Zastanawiałem się jak będą się zachowywać moje ścięgna Achillesa, które trochę mi dokuczały po mojej ostatniej rekordowej trasie (536.91 km z sakwami bez spania). Było jednak w porządku. Najbardziej na trasie dokuczał mi upał i "przesłodzenie" żywieniowe. Między 24 a 108 km nie zatrzymałem się ani razu (co jest moim rekordem jazdy bez dotykania ziemi). Później zacząłem "zwiedzać" i robić zdjęcia więc z płynną jazda mogłem się już pożegnać.

Łódź i drogi w województwie łódzkim zrobiły na mnie dobre wrażenie, choć po ostatnich włóczęgach w warmińsko-mazurskim oraz pomorskim i tak niewiele mogło mnie już zaskoczyć.

Jak to zwykle na polskich drogach, obok złej nawierzchni największym utrapieniem byli kierowcy tirów. Czas chyba wyrobić sobie pozwolenie na broń i zacząć wozić ze sobą shotguna. Ktoś w tym kraju powinien zabrać się za tą hołotę i przed daniem prawka na tiry zrobić im jakieś porządne testy psychologiczne.

Dalszy opis i zdjęcia jutro, niestety po tygodniu włóczęgi trzeba wrócić do rzeczywistości i iść do pracy.

Mapki z trasy:




Mapka na Bikeroutetoaster



Dane wyjazdu:
536.91 km 36.70 km teren
25:31 h 21.04 km/h:
Maks. pr.:50.51 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1280 m
Kalorie: kcal

Rekordzik... Odwiedzić Rudzisko

Czwartek, 28 czerwca 2012 · dodano: 06.07.2012 | Komentarze 13

Mój rekordowy dystans z sakwami (i bez również). 315 km zostało zrobione z Jarkiem i Bogdanem reszta już samotnie. Rudzisko przebywa obecnie nad morzem, więc nadarzyła się okazja aby trzepnąć jakąś rekordową trasę. Jarek także miał zamiar dotrzeć z Parczewa nad morze, także było już dwóch szaleńców. Trzeci znalazł się kilka dni przed wyjazdem (Bogdan) i dalej nie pozostało nam nic innego jak tylko starać się zrealizować ten śmiały plan.

Wystartowaliśmy z Jarkiem spod jego domu trochę po 3 rano, spaliśmy zaledwie 2.5 godziny ponieważ dzień wcześniej oglądaliśmy półfinał portugalsko-hiszpański (była dogrywka i karne). Wstawanie o drugiej w nocy to dla mnie zbrodnia, w sumie ja się często kładę o tej porze a teraz musiałem się pakować i ruszać w trasę. Z Bogdanem spotkaliśmy się przy fontannie w Parczewie około 4 nad ranem. Później już śmigamy we trzech delektując się budzącym nowym dniem na Podlasiu. Trasa którą jechaliśmy (jechałem) została wytyczona na wariata, 20 minut przed wyjściem na pociąg do Nałęczowa skąd jechałem dzień wcześniej na Polesie, stąd na trasie nie obyło się bez niespodzianek.

Początkowo jechało mi się tak sobie, mimo że do godziny 7 wiatr za bardzo nie przeszkadzał, co niestety miało miejsce przez następne 240 km. Byłem bardzo śpiący i jakoś nie mogłem się rozkręcić. Chłopaki trzymali równe tempo, jechaliśmy na zmiany po 2/3 km. Około 90 km wpierniczyliśmy się w las (kochany gps) i kilka km darliśmy po piachu.

Po pierwszej setce średnią mieliśmy około 23 km/h niby słaba ale w końcu jechaliśmy z sakwami, poza tym żaden z nas nie jechał wcześniej tak długiej trasy więc nie za bardzo wiedzieliśmy jak rozłożyć siły. Po setce zatrzymujemy się w również pod sklepem gdzie uzupełniamy zapasy a Bogdan ma pierwszego piwnego "pitstopa".

Po 8-smej ruch na drogach robi się coraz większy, mimo że omijamy Warszawę szerokim łukiem na drodze towarzyszą nam tiry, które kilkakrotnie spychają nas z jezdni. W Wyszkowie przekraczamy Bug, gdzie zatrzymujemy się w jakiejś azjatyckiej knajpie i jemy ich dziwaczne dania co później odbijało nam się czkawką (szczególnie mi). Po posiłku ruszamy dalej, ja czuję się nie najlepiej. Kręci mi się w głowie i masakrycznie chce mi się stać. Mówię chłopakom, że muszę się zatrzymać na moment. Stajemy pod jakąś stacją benzynową gdzie wypijam litr jakiegoś taniego energetyka i wcinam snickersa (przy okazji Bogdan ma drugi piwnystop). Po kilkunastu minutach takiego postoju i sporej dawce tauryny czuję się niemal jak nowo narodzony. Znowu zaczynam dawać zmiany i zapierniczać z werwą. W Pułtusku przekraczamy Narew. Do Ciechanowa jedziemy ciut naokoło, po drodze zatrzymujemy się w jakiejś wiosce na uzupełnienie zapasów (trzeci piwny-stop). Z Ciechanowa już droga wojewódzką (615) kierujemy się na Mławę, ruch i wiatr trochę ustał.

Powoli przesuwamy się coraz dalej na północ, zbliżając się do granic północnego Mazowsza. Około 22 docieramy do Mławy. Bogdan ma coraz większe problemy ze ścięgnami. Na budziku już 300 km więc chwilę odpoczywamy na rynku. W Mławie chłopaki decydują się jednak odpuścić nocna jazdę i postanawiają się rozbić kilka km za miastem. Rozstajemy się około 23, po wspólnym przebyciu 315 km postanawiam dalej jechać sam.

Kieruję się na Działdowo, przy okazji opuszczając Mazowsze wjeżdżam w warmińsko -mazurskie. Drogi trochę się psują. Jestem coraz bardziej śpiący. Robie coraz częstsze przerwy aby tylko jakoś przetrwać noc. Z 10 km za Działdowem odbijam w boczne drogi. W Turzy Wielkiej robię sobie dłuższy postój po kościołem. Ucinam sobie dwie krótkie drzemki z przerwą na podjadanie (25 i 15 minut). Noc jest bardzo ciepła co zwiastuje niezły upał następnego dnia. Po około 70/80 minutach przerwy ruszam dalej. Zaczyna świtać. Robię trochę zdjęć, bocznymi dziurawymi drogami kieruje się na Lubawę. Zdjęcia zajmują mi sporo czasu, staram się jakoś rozruszać aby nie nie zasnąć za kierownicą. Na jakiejś bocznej górce drzemię kolejne 20/25 minut po czym już ostrzej ruszam przed siebie. Przy jakimś pierwszym otwartym sklepie uzupełniam zapasy żywieniowe. Wypijam też litrowego Blacka co w końcu stawia mnie na nogi. O tym jak daleko odjechałem już od południa polski przekonuje się słuchając sprzedawcy, który w co drugim słowie mówi "jo, jo".

Droga z Lubawy do Iławy to chyba najgorszy fragment tej trasy, masakryczny ruch, brak pobocza, mnóstwo tirów, beznadziejne muldy przy krawędzi jezdzni. Kilkukrotnie zostałem zepchnięty z drogi, kierowcy z Warmii wydają mi się nieźle pojebani. Powoli zaczynam tęsknić za wariatami z Małopolski. Z Iławy drogą 521 udaję się wciąż na północ. Dojeżdżam do gminy Prabuty gdzie pstrykam kilka zdjęć (wjeżdżam do województwa pomorskiego). Zaczynają się pierwsze małe "zmarszczki" na tej ogólnie płaskiej jak stół trasie.

Z Prabut lasami, ponad 9 km bez asfaltu, dojeżdżam do drogi 524 i dalej innymi drogami wojewódzkimi dojeżdżam do Gniewu. Tutejsze asfalty są bardzo kiepskiej jakości. Z rzadka "kładę" się na lemondce, na tych dziurach jest po prostu zbyt niebezpiecznie. Upał daje mi się coraz bardziej we znaki. Temperatura wynosi ponad 30 stopni. Około 14-stej dojeżdżam do Gniewu gdzie ze 20 minut czekam na prom. To czekania i sama przeprawa nieźle mnie osłabiła. Upał stał się dla mnie nieznośny. Chwilę odpoczywam na drugim brzegu Wisły pod zamkiem, by w końcu około 15:20 ruszyć w dalszą drogę. Z 10 km cisnę krajową jedynką. Zastanawiam się nawet czy nie jechać nią aż do Gdańska, droga ma dosyć szeroki pas techniczny, ruch jest co prawda na niej spory ale szybko jadące auta podciągają mnie do przodu.

Po chwili postoju na skrzyżowaniu do Pelplina postawiam jednak jechać bocznymi drogami, wygrywa rozsądek, że lepiej nie ryzykować jazdy w takim upale i zmęczeniu słońcem po tak ruchliwej trasie. Za Janiszewem na 15 minut kładę się w krzakach, nie śpię ale zamykam oczy. Staram się jakoś przetrwać ten lejący się żar z nieba. W Pelplinie kupuję trochę owoców oraz nowy zapas płynów. Powoli zaczyna się robić chłodniej.

Za Pelplinem poruszam się coraz to bardziej dziwnymi bocznymi dróżkami, jak nie po piachu to po jakichś kamiennych kocich łbach, szutrze i przeróżnego rodzaju płytówkach. Chyba najbardziej przypadł mi do gustu szutrowy odcinek wzdłuż jeziora zduńskiego, choć jego końcówka była już nieźle piaszczysta a na dodatek prowadziła sporo pod górę. Ogólnie taka jazda bocznymi dróżkami ma swoje zalety, niestety raczej nie na takich dystansach, mając ze sobą sakwy i po praktycznie dwóch nieprzespanych nocach.

Na w miarę normalną drogę wbijam się w Godziszewie skąd do Trąbek Wielkich (co za nazwa) śmigam drogą nr 222. W Trąbkach znowu odbijam na zadupia, na jednej z takich polnych dróżek urywam dolny hak od sakwy. Nie naprawiam tego, ponieważ tak obciążone sakwy bardzo dobrze trzymają się na samych górnych hakach. Powoli zaczynam mieć dość tych wertepów. Mam już za sobą ponad 30 km poza asfaltowych traktów i 500 km w nogach. Zbliża się też kolejna noc. Decyduję się więc odbić z wertepów na Kolbudy i Gdańsk, skąd miałem zamiar podjechac do Władysławowa pociągiem.

W Kolbudach po krótkiej rozmowie z Rudziskiem dochodzę do wniosku, że nie będę się przedzierał do Gdańska, w sumie nawet nie wiedziałem, czy miałbym tam wieczorem jeszcze jakiś pociąg do "Władka". Postanawiam zjechać z głównej trasy i ponownie wjechać na kocie łby. Zaczynam żałować, że zjechałem z tej porypanej wyznaczonej na "głupa" trasy. Decyduję się na nią wrócić, na gps-ie widzę jakiś leśny skrót. Droga okazuje się zamknięta szlabanem ale to dla rowerzysty przecież nie problem. Wjeżdżam ponownie w las, po około 2 km wertepków stwierdzam, że jednak rezygnuje i nie będę zarywał kolejnej nocy tłukąc się po nieznanych leśnych drogach. Swój sakwiarski rekord (nie jeżdżę na golasa) i tak poprawiłem o ponad 230km, resztę trasy postanawiam dokończyć jutro. Chwilę szukam miejsca na nocleg i gdy po kilku minutach znajduję odpowiednie drzewa rozwieszam swój hamak, bo przecież nie po to wiozłem go przeszło 500 km aby teraz spać na ziemi. Zasypiam bardzo szybko, trochę zawiedziony, że jednak nie dałem rady dociągnąć tych kilkudziesięciu km do Jastrzębiej Góry.


Podsumowując wyjazd, muszę przyznać, że był on bardzo szalony, szczególnie ten brak wytyczenia wcześniej trasy, takie jechanie z głupa może jest i dobre na 100/150 km ale nie na 500/600. Przeżyć przeżyłem, z lekka pobolewały mnie następnego dnia Achillesy, spiekłem sobie gębę i trochę poobijałem dupsko. Generalnie jednak nie było tak źle, bez obciążenia na pewno przejechałbym tę trasę, również gdyby nie przeciwny wiatr pierwszego dnia (około 230 km) to pewnie także dotarłbym do celu za "jednym machnięciem". No cóż trudno, jeszcze pewnie kiedys się spróbuję z taką trasą, ale pewnie ruszę w drogę o ciut późniejszej porze niż 3 rano, bądź dnia poprzedniego przynajmniej się wyśpię ;-).

Muszę również bardzo podziękować Jarkowi i Bogdanowi bez których raczej nie zrobiłbym tej trasy na raz. Bogdan gratuluję życiówki, bardzo miło było Cię poznać i do zobaczenia na trasie. Jarek, dzięki za inicjatywę i pomysł, do następnego oczywiście ;-).



Mapka:


Rekordowy jest nie tylko dystans, ale również ilość zdjęć jakie wrzucę do jednej wycieczki ;-p:

Podlasie się budzi. © stamper


Podlasie... © stamper


Gdy słońce się budzi... © stamper


Poranne mgły. © stamper


Stojaki na siano... © stamper


Tak nas prowadził GPS... © stamper


Bogdan i Jarek przed Warszawą... © stamper


Nad Bugiem. © stamper


Rzeka Bug... © stamper


Nad Narwią. © stamper


Słońce się kładzie. © stamper


W stronę słońca. © stamper


Na horyzont. © stamper


Nowy dzień... © stamper


Świtanie... © stamper


Prześwity... © stamper


Gmina Prabuty © stamper


I moje prabuty. © stamper


Stefan na kocich łbach. © stamper


Pomorskie drożyny... © stamper


Widziane z bliska... © stamper


Na końskim szlaku... © stamper


Przeprawa promowa w Gniewie © stamper


Zamek w Gniewie. © stamper


Nad brzegiem Wisły... © stamper


"Gniewny zamek"... © stamper


Nadwiślańska skarpa. © stamper


Pelplińskie wiatraki. © stamper


W krainie wiatraków. © stamper


Droga wzdłuż jeziora zduńskiego. © stamper


Zmiana nawierzchni. © stamper


Widziane z bliska... © stamper


Zbliża się wieczór. © stamper


I znowu zmiana nawierzchni, kilkadziesiąt metrów wcześniej urwałem dolny hak od sakwy... © stamper


W tej ambonie mógłbym się wreszcie zdrzemnąć. © stamper


Stefan na płytówce. © stamper


Mój nowy sakwiarski rekord. © stamper


Dane wyjazdu:
201.97 km 2.50 km teren
09:58 h 20.26 km/h:
Maks. pr.:54.92 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1334 m
Kalorie: kcal

Na przekór cyborgom...

Niedziela, 30 stycznia 2011 · dodano: 30.01.2011 | Komentarze 20

Taka sobie przejażdżka, przewietrzyć Scottosława...
Opis i zdjęcia jutro, może trochę tego będzie. Co do trasy to był tor kajakowy x2, Tenczynek x2, Rudno, Olkusz, Ogrodzieniec, Wolbrom, Skała, Kraków i pewnie coś jeszcze, ale teraz spadam film oglądać i nic już tu nie napiszę ;-) oprócz tego, że pogoda była piękna i czułem się "nie dojechany" ;-).

Na razie tyle zdjęć musi starczyć, bo znowu się spóźnię do pracy. Opis i reszta pstryków wieczorem.

Szkieletor we mgle © stamper


Rudzisko na szlaku © stamper


Na Tynieckiej ścieżce © stamper


Stamper vel. Kudłaty na szroniastej ścieżce © rudzisko


Opactwo w Tyńcu © stamper


Krzyż w Dolinie Mnikowskiej. © stamper


Ruiny zamku Tęczyn © stamper


Zamek w Rudnie © stamper


Scottosław na szczycie © stamper


Skały w Ogrodzieńcu © stamper


Zamek w Ogrodzieńcu © stamper


Mury zamku w Ogrodzieńcu © stamper


Ruiny zamku w Ogrodzieńcu © stamper


Kładka rowerowa przy torze kajakowym. © stamper


Dane wyjazdu:
210.97 km 0.50 km teren
09:16 h 22.77 km/h:
Maks. pr.:63.50 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1336 m
Kalorie: kcal

Kraków - Rzeszów, na południe od A4.

Sobota, 6 listopada 2010 · dodano: 08.11.2010 | Komentarze 6

Pewnie była to moja ostatnia 2-setka w tym roku, dobrze, że chociaż wypaliła...

Trasa biegła tak:
Kraków (ul. Skorupki)-Wieliczka-Trąbki-Gdów-Łapanów-Muchówka-Lipnica Murowana-Tymowa-Zamek w Melsztynie-Zakliczyn-Gromnik-Tuchów (Klasztor ojców Redemptorystów)-Ryglice-Jodłowa-Dęborzyn-Bielowy-Kamienica Dolna-Gorzejowa (dupiaty asfalt)-Grudna Górna-Brzeziny (już lepszy asfalt)-Wielopole Skrzyńskie-Nawsie-Pstrągowa (świetny kilkukilometrowy zjazd)-Nowa Wieś-Czudec-Babica-Boguchwała-Rzeszów (ulica cicha, akademiki uniwerku rzeszowskiego).

Relacja później bo teraz muszę się zbierać do pracy ;-(.

Czas uzupełnić ten wpis co nieco, bo jak zwykle odłożę na później i będzie kupa. A więc tak, miałem wyjechać między 5 a 6 rano, oczywiście mi się to nie udało, z pracy poprzedniego dnia wróciłem później, byłem ze 3/4 minuty przed północą, a więc czasu na sen za wiele mi nie zostało, tym bardziej, że zamiast wziąć się jeszcze w nocy za pakowanie siadłem do kompa ;-p. No ale do rzeczy, wstałem jakoś 15 minut po 5 rano, specjalnie się nie śpieszyłem, wziąłem prysznic, ogoliłem swoje paskudne już wąsiska (za dużo jedzenia mi na nich zostawało) i zacząłem się pakować. Oczywiście nie obyło się też bez posadzenia dupska przed kompem i tak mi jakoś ten czas uciekł, że wyjechałem z Krakowa o 7:30.

Pogoda od samego rana była dobra, bez deszczu co było dla mnie najważniejsze, a z halnym można żyć, zresztą tego dnia więcej akurat mi pomagał. Przez jakieś 50/60 km gdy jechałem na południe, wiał mi w prawy bok, resztę trasy wiał mi w dupsko, więc nie było źle. Miejscami oczywiście miałem też trochę wmordęwinda, ale generalnie nie narzekam (ja nawet lubię taki wiatr, trochę poprzeklinam a później zawsze biorę się do roboty i po prostu jadę dalej). Trasy za bardzo nie znałem, poza odcinkiem do Wieliczki, więc musiałem kilka razy zerkać na mapę. W sumie jednak droga nie była zbyt skomplikowana. Przez ponad 100 km po województwie małopolskim jechałem drogami wojewódzkimi (trzycyfrowe żółtki), ruch był jednak niewielki, więc jechało mi się bardzo fajnie.

Ogólnie jechało mi się bardzo dobrze tego dnia, może to zasługa tego, że wziąłem ze sobą mp3 i jechałem przy dźwiękach muzyki. Doskonale pamiętałem jak mi się nudziło we wrześniu, gdy ponad 300 km zrobiłem jadąc samotnie (w sumie ze 30 km jechałem z Adapterem) do tego bez mojego mp3. A tamta trasa była taka nudna, że aż mnie nosiło ;-).

Po drodze zrobiłem kilka zdjęć, nic specjalnego, z opisów wynika co jest co więc nie będę się na ich temat rozpisywał.

Gdzieś po 60/70 km zaczęła mi szwankować przednia przerzutka, linka nie naciągała ani nie luzowała przełożeń, musiałem kilka razy na 8/10% pagórki wspinać się na śmiesznym przełożeniu 3/3. Później było już troszkę lepiej i jakoś dawałem radę bez zatrzymywania się dyrygować tą linką.

Za Ryglicami wyjechałem z Małopolski, na budziku było ze 130 km, reszta trasy to już Podkarpacie. Za Jodłową trochę pomyliłem trasę, nie chciało mi się patrzeć na mapę i nie zapamiętałem, że miałem skręcić na Przeczycę, a nie na Dęborzyn gdzie pojechałem. Wiele nie nadrobiłem, może nawet wcale, jedynie aby nie nadrabiać musiałem troszkę zmodyfikować trasę. Modyfikacja wyglądała w ten sposób, że nie pojechałem już przez Brzostek, tylko wcześniej odbiłem na Gorzejową (koszmarne 5/7 km dziurawego asfaltu) udając się w stronę Wielopola Skrzyńskiego a nie Wiśniowej. Pewnie gdyby mi wcześniej Adapter nie dał znać, że nie wyjedzie po mnie do Strzyżowa, to bym jednak śmigał przez tą Wiśniową, tak jednak nie miałem tam czego szukać. Marcinowi się trochę za dużo ostatnio pojuwenaliowało w listopadzie i zamiast wyjechać po mnie 30 km, jak to wcześniej ustaliliśmy, podprowadził mnie 3.5 km już po samym Rzeszowie, hehehe.

Z Wielopola skręciłem do miejscowości Nawsie i tam mnie trochę dopadł kryzys głodowy, był tam dosyć spory podjazd, na którego szczycie zjadłem przygotowany w domu ryż z owocami i jogurtem (moje standardowe oprócz czekolady danie rowerowe). Z tej wioski skręciłem w stronę Sędziszowa by później odbić na Pstrągową, gdzie był zaczepisty zjazd na którym już jadąc po ciemku rozpędziłem się do 63.5 km/h (asfalt jest tam pierwsza klasa a drogę oświetlają lampy). Z Pstrągowej już do samego Rzeszowa z budzika nie schodziło mi już praktycznie 30 km/h. Darło mi się naprawdę super, mimo już prawie 200 km na liczniku jechało mi się świetnie. Czułem się silny i zadowolony z pokonanej trasy. Zaspokojenie głodu dało mi tym razem naprawdę wielkiego kopa.

W Rzeszowie spotkałem się z Marcinem (Adapterem) i już wspólnie udaliśmy się na akademiki.

Podsumowując, wypad uważam za udany, nogi jeszcze dają radę coś wykręcić w tym sezonie, z jazdą nocną jestem już za pan brat (czołówka i latarka na kierownicy robią swoje) i zaliczyłem po drodze jakieś tam górki. Nie za wielkie, bo maksymalnie wyjechałem bodajże na 430 metrów, ale było kilka fajnych krótkich podjazdów, czyli to co niedźwiadki lubią najbardziej. W przyszłym roku pewnie powtórzę tę trasę, może trochę ją zmodyfikuję zahaczając o Jasło, zobaczymy. Z pewnością będę jeszcze nie raz chciał odwiedzić Podkarpacie.


Łapanów, widok na góry. © stamper


Widok na góry, Łapanów. © stamper


Pozostałości murów obronnych zamku w Melsztynie. © stamper


Ruiny zamku w Melsztynie. © stamper


Dunajec, widok z mostu w Zakliczynie. © stamper


Kościół w Siemiechowie. © stamper


Tuchów - Klasztor Ojców Redemptorystów. © stamper


Wieża klasztorna, Tuchów. © stamper


Klasztor Ojców Redemptorystów, Tuchów. © stamper


Trochę klasyki na koniec ;-)...



Dane wyjazdu:
304.62 km 4.70 km teren
12:50 h 23.74 km/h:
Maks. pr.:48.10 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:713 m
Kalorie: kcal

Do dentystki, czyli Kraków - Roztocze Środkowe ;-).

Wtorek, 14 września 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 8

Trasa:
Kraków Centrum-Pobiednik Wielki (droga 79)-Igołomia-Nowe Brzesko-Świniary (droga 964)-Szczurowa-Wał Ruda (droga 974)-Żabno (droga 975)-Dąbrowa Tarnowska-Radgoszcz-Dulcza Wielka-Radomyśl Wielki-Przecław (zamek)-Tuszyma-Niwiska-Hucina-Kosowy (spotkanie się z Adapterem -Ostrowy Tuszowskie-Majdan Króleski-jakimś skrótem przez las do Nowej Dęby (obiad u Adaptera)-Bojanów (droga 860)-Jeżowe (droga 861)-Kopki-Krzeszów-Szyszków (droga 863)-Tarnogród-Różnaniec-Obsza-Zamch-droga rowerowa przez Park Krajobrazowy Puszczy Solskiej (Na starcie jest 3,6 km utwardzanki, przez, którą często płynie jakiś strumyk, pełno tam dziur, wody, kamieni i piachu.Lubię bardzo tę trasę ale nie gdy jest ciemniej niż w za przeproszeniem w dupie. Trochę mnie tam wytrzęsło, prędkość znacznie mi tam spadała. Ciesze się jednak, że nie wpadłem do rowu melioracyjnego. Dalej trasa prowadzi już jakieś 13 km asfaltem, jest on dosyć przyzwoitej jakości.)-Hamernia (Tu prawie rozjechałem kota)-Długi Kąt.

Od tegorocznego sierpniowego wyjazdu do Słowenii mam problem z dolną, prawą siódemką, już mnie tak nie boli jak wtedy przez kilka dni ale zębem i tak trzeba się zająć. Może wtedy zejdzie mi opuchlizna na dziąśle. Jako, że moja ulubiona dentystka pracuje 300 km od Krakowa, trzeba było jakoś do niej dojechać. Pociągiem stety, niestety już się nie da, bo nasze kochane PKP w zeszłym roku zamknęło stację Zamość (byłe miasto wojewódzkie, wpisane dzięki zabytkowej starówce na światową listę UNESCO), to wybrałem się w rodzinne strony na rowerze.
Do dentystki już dzisiaj nie zdążyłem, pojadę do niej jutro ;-). Na Rambo jedynkę też się troszkę spóźniłem, trwał jeszcze tylko kilka minut ;-( jak wpadłem do domu rodziców. Jechało mi się bardzo dobrze. rano miałem trochę wmordewinda, ale później było już znośnie. Zważyłem sobie swój bagaż po przyjściu do chałupki, wyszło 17 kg. Na starcie miałem około 19 kg, ponieważ po drodze zjadłem 5 bananów, 150 gram ryżu, 3 czekolady, 100 gram rodzynek, 2 batony lion, 4 złożone kanapki pasztetem z łososia i wypiłem 0.5 litra jogurtu (obiad u Marcina się nie liczy i wypita woda się nie liczy ;-p). Trochę tego było, więc średnia znośna jak na samotną jazdę przez ponad 280 km i straszną ciemnicę na ostatnich 40 km dziurawych roztoczańskich dróg. W sumie jakbym umiał się pakować to bym nie jeździł zawsze jak dromader, czy jakiś tam osiołek i pewnie w domu byłbym z godzinę wcześniej. No cóż, może kiedyś nauczę się racjonalnie dobierać swój rowerowy ekwipunek.

Zmęczenie nie czuję praktycznie wcale, może jutro mnie dopadnie, jakby nie była już tak czarna noc to z pewnością dałbym radę jeszcze sporo przejechać, nogi dobrze mi się kręcą w tym sezonie.

Trasa ogólnie taka sobie, w sumie płasko, niezbyt ciekawie. Fajnie, że około 120 km jechałem przez lasy. Zdecydowanie najlepsze drogi były na Podkarpaciu, później długo długo nic a gdzieś tam za widnokręgiem lubelskie i Małopolska. Żałuję, że nie podładowałem sobie do końca baterii w przedniej lampce, dawała radę, ale z rana (wjechałem o 4:55) i szczególnie wieczorem gdy jechałem przez lasy po ścieżkach musiałem uważać aby nie wypaść z drogi.

Zdjęcia, wrzucę (nic specjalnego nie pstryknąłem) w przyszłym tygodniu, nie wziąłem ze sobą niestety kabla do aparatu, więc zdjęcia muszą czekać na mój powrót do grodu Kraka. Idę spać bo jutro muszę mieć siły na...rower oczywiście.

Zamek w Przecławiu. © stamper


Przecław, zamek. © stamper


San, Krzeszów. © stamper


Tegoroczny rekord dystanu (Kraków-Roztocze). © stamper


Dane wyjazdu:
200.46 km 1.18 km teren
09:27 h 21.21 km/h:
Maks. pr.:60.40 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:518 m
Kalorie: kcal

Z Wisznic do Długiego przez Polesie.

Sobota, 17 lipca 2010 · dodano: 18.07.2010 | Komentarze 1

Trasa:
Wisznice-Horodyszcze-Zaniówka-Przewłoka-Dębowa Kłoda-Sosnowica-Nowy Orzechów-Dratów-Puchaczów-Milejów-Trawniki-Fajsławice-Suchodoły-Izdebno-Orchowiec-Gorzków-Rudnik-Nielisz-Deszkowice Drugie-Szczebrzeszyn-Topólcza-Wywłoczka-Zwierzyniec-Borowina-Józefów-Pardysówka-Samsonówka-Długi Kąt.

Ostatni tydzień może nawet dłużej jeździłem na lekko zwichrowanej dętce, miała chyba minimalnie uszkodzony wentyl, jak napompowałem koło z rana tak dawało radę aż do wieczora. W Wisznicach tak je napompowałem, że aż się pompka zasklepiła i gdy ją ciut mocniej szarpnąłem, wyrwałem ten wentyl z gumy. Od razu założyłem nową dętkę, jak to jednak u mnie często bywa (takie mam "szczęście"), przejechałem może ze dwa metry i najechałem na centymetrowy kolec akacji czy czegoś tam innego, wbiło mi się to cholerstwo w oponę i rozcięło dętkę. Musiałem więc łatać tą ledwo założoną, bo jako zapas miałem tylko jedna gumę, Marcin też miał jedną ale do koła 24 calowego (buhahahaa....), a koła ma tak jak ja 28 calowe ;-)))).

Kudłaty (Stamper) łatający dętkę - Wisznice © stamper



Cerkiew w Dratowie © stamper

Cerkiew prawosławna z około 1880 roku pod wezwaniem św. Mikołaja stanowi jeden z nielicznych przykładów budownictwa sakralnego w woj. lubelskim wzniesionego w tzw. "stylu rosyjskim"

Chwila odpoczynku... © stamper

W Dratowie zatrzymaliśmy się na jakieś 40 minut, trochę tam odsapnęliśmy i podjedliśmy. Mieliśmy zamiar wskoczyć tam do jeziora, ale w tym jeziorze chyba nikt się nie kąpał, nie znaleźliśmy żadnego zjazdu do niego. Jezioro znajdowało się jakieś 200 metrów od szosy, brzeg pokrywały same trzciny. Zatrzymaliśmy się jednak pod cerkwią, gdzie ochlapaliśmy się wodą (był tam kranik ;-) i schłodziliśmy sobie plecy na schodkach prowadzących do cerkwi.



Drewniany kościół św. Wojciecha (XVIII w.) © stamper

Drewniany kościół św. Wojciecha (XVIII w., przebudowany 1859).

Na jakimś 130 którymś kilometrze Marcinowi coś pękło w przedniej piaście (myśleliśmy, że to szybkozamykacz ale to jednak co innego), przejechał tak jeszcze ze 30 km, a później zabrał go z trasy mój ojciec. Ostatnie 38 km pokonywałem więc sam, przyśpieszyłem lekko bo zapadał już zmierzch. Od Szczebrzeszyna jechałem ciut dłuższą drogą aby dobić do 200 km, pokręciłem się też chwilkę po Józefowie i Samsonówce. Udało mi się dobić do 200 km, w sumie głupio byłoby mi przejechać 195 km i nie dociągnąć już do tej dwusetki.
Przez cały dzień jechało się w miarę dobrze, upał nieźle dawał się nam we znaki, kilometry zrobione w ciągu dwóch ostatnich dni też zrobiły swoje, więc średnia wyszła nam taka sobie. Ale w sumie nie o to w tym wszystkim chodzi ;-). Ogólnie wypad zaliczam do bardzo udanych, zdjęć nie zrobiłem za wiele, a i tak wrzucam tylko część. Mam jakieś brudy na matrycy albo w obiektywie i nie za fajnie to wygląda na zdjęciach, może jeszcze kiedyś coś dorzucę, na razie tyle musi wystarczyć...