Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi stamper vel kudłaty ze wschodniej roztoczańskiej wygwizdówki. Obecnie pomieszkuje sobie w bardzo zadymionej mieścinie, którą tubylcy zwą Krakowem. Wspólnie z Bikestats ma przejechane zaledwie 54489.15 kilometrów w tym 1132.07 w jakimś tam terenie. Mógłby jeździć więcej ale za dużo czasu marnuje na tego beznadziejnego bikestatowego bloga i inne internetowe dziadostwa. Na dziś większą radość sprawiają mu zagraniczne eskapady i w przyszłych latach będzie się starał powolutku, z sakwami eksplorować coraz to nowe obce terytoria. Jeździ sobie z bardzo małą prędkością średnią, coś około 19.92 km/h. Od czasu do czasu bywa obładowany sakwami jak wół (taką jazdę lubi najbardziej) i wcale się tym nie chwali, bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy stamper.bikestats.pl
Flagolicznik zamontowałem w drugiej połowie września 2010 roku. Free counters!
Dane wyjazdu:
115.40 km 10.30 km teren
07:33 h 15.28 km/h:
Maks. pr.:51.57 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1441 m
Kalorie: kcal

Terenowy Lubomir (904 m.n.p.m)...

Środa, 16 stycznia 2013 · dodano: 17.01.2013 | Komentarze 19

Dosyć hardcorowy wypad, zachciało mi się terenu, więc go znalazłem i lekko się wytyrałem targając rower na wysokość 900 m.n.p.m. Mimo to warto było śmignąć gdzieś za miasto. Może rano skrobnę jakiś opis, teraz mi się już nie chce, wystarczy, że tych kilka gniotów obrobiłem. Pogoda jak to zwykle na moich wypadach, do bani.

Trzeba coś skrobnąć, co i jak było, bo ludzie się produkują, gratulują a tu opisu brak. Wyjechałem dosyć późno, z rana siadłem do kompa i zamiast ruszyć o 8 wyjechałem o 10 (przyznaję się, jestem internetowym trollem). Wiedziałem już, że nie wiadomo gdzie nie pojadę, bo czasu zmarnowałem już wystarczająco dużo. Pogoda od samego startu pod psem, marznący śnieg i około -1 'C. Przejazd przez Kraków w miarę spokojny, trochę za ciepło się ubrałem, więc w Wieliczce zdejmuję kurtkę i jadę w polarze. Na opłotkach Wieliczki od razu skręcam w jakieś boczne dróżki, droga od razu strzela prosto w górę i na dodatek asfaltu chyba na niej brak (nie wiem do końca, bo pełno tam było było śniegu). Mimo, że jadę na 1x2 to koła nieźle buksują, tył nie trzyma przyczepności, zatrzymuję się i niestety już nie jestem w stanie ruszyć. Pcham więc rower około 100 metrów, po czym znowu wsiadam na siodło. Jadę tak ze 200 metrów, by znów się poddać na jakiejś 15% ściance, może nawet było tam bardziej stromo. Idę z buta z 60 metrów i dobijam do asfaltu. Od razu czekają mnie serpentynki, dobry podjazd nie jest zły, zjazd jeszcze lepszy mimo, że na zjazdach bardzo przeszkadza mi padający marznący śnieg, który zacina mi po twarzy.

Do Dobczyc jadę bocznymi drogami, cały czas mam rollercoaster, góra-dół, góra-dół. Wiatr niezbyt sprzyjający. W Dobczycach się nie zatrzymuję, bo i nie ma za czym, pogoda parszywa, nie opłaca się podjeżdżać pod zamek. Zresztą zamek dobczycki szału nie robi. Na pierwszy bananowo-czekoladowy postój zatrzymuję się po 37 km na przystanku w Czasławie. Obczajam jakieś skróty, różne dziwne warianty i stwierdzam, że na razie jeszcze trzymam się planu. Jadę w stronę Lubania Wielkiego. W Wiśniowej zatrzymuję się pod tamtejszym zabytkowym kościołem, znowu coś tam gryzę, mimo że przed chwilą jadłem. Niestety ze mną tak już jest, że dopóki się nie zatrzymam i nie zacznę jeść to jadę, gdy to jednak zrobię, to tylko szukam okazji, aby napchać do dupy wszystko, co mam jeszcze w sakwie. Po kilkunastu minutach ruszam dalej. W Kobielniku dzwoni do mnie kurier, z pytaniem: "gdzie pan jest, mam dla pana paczkę" (czekam na nią od 19 grudnia!!!). Mówię mu, że ze 45 km od Krk i, że jak chce to może na mnie poczekać, będę za 6 godzin ;-p. Niestety gość nie ma poczucia humoru, nie chce zostawić przesyłki u sąsiadów. Umawiam się z nim, że paczkę odbiorę sobie w ich punkcie jeszcze dziś przed 20 (czekała na mnie m.in "kolczatka schwalbe marathon winter). Aby zdążyć odebrać tę paczkę i przy okazji zaliczyć jakąś terenową górkę decyduję się na pobliskiego Lubomira. Z ledwo co mijanej tabliczki wynikało, że mam do szczytu jakieś 6 km. No to jadę.

Terenowy skręt na szczyt wypada mi na 47 km, obserwatorium astronomiczne ma być na 50 km (903 m.n.p.m.). 3 km i niby 320 metrów w pionie, myślę sobie spoko, "dady ramę". Początkowo jedzie się elegancko, wszystko w miarę odśnieżone, sielanka trwa przez około 800 metrów, później, co chwilę pcham i podjeżdżam po kilkadziesiąt metrów. Robi się coraz stromiej. Przed 700 metrem mijam ostatnie domy i spych, który to wszystko chyba odgarniał. Dalej prowadzi już tylko czerwony szlak pieszo-rowerowy (w sumie mój ulubiony w tej części Beskidów). Myślę sobie spoko, ktoś już tędy szedł, jakieś ślady są, więc się nie pogubię ;-p. Brakuje mi 200 metrów w pionie i około 1.5 km według znaków. Niby tak niewiele, a jak się okazało wytarganie tam roweru zajęło mi chyba ponad godzinę. Do jakiegoś 820 m.n.p.m. nawet próbowałem podbiegać z rowerem, później czekała mnie trochę większa mordęga. Pokonywanie kolejnych metrów szło mi jak krew z nosa, zatrzymywałem się co 20 metrów (nie w pionie) i co chwila patrzyłem na wysokościomierz. Ile jeszcze, ile jeszcze. Robiło się też coraz później, mgła stawała się coraz gęstsza, a moje dziurawe buty coraz bardziej mokre. Zawracać nie miałem zamiaru, bo nie lubię się poddawać, napiąłem więc "bary i łydy" i wytargałem tego przeciążonego Stevensowego karaczana pod to pierniczone obserwatorium.

Na górze robię kilka fot, zaglądam to tu, to tam, by po chwili zebrać się do powrotu. Decyduję się nie wracać tą samą drogą, tylko dalej iść czerwonym szlakiem. W międzyczasie z obserwatorium wychodzi jakiś gość, wybałusza na mnie zdziwione oczy i pyta dokąd chcę iść, mówię że mam zamiar po prostu iść dalej tym szlakiem. Pyta się czy na Kudłacze, mówię, że tak, chociaż nie bardzo wiem, co to są te Kudłacze (choć sam mam u niektórych znajomych ksywkę Kudłaty ;-p). Zerkam na mapę i widzę, że to jakieś schronisko PTTK-u. Dobra myślę sobie, mogę tam iść, odbiję stamtąd do jakiejś wiochy. Muszę się śpieszyć, bo jest już po zachodzie słońca, a ja brodzę w śniegu pod kolana na wysokości prawie 900 metrów. Najważniejsze to jak najszybciej wytracić wysokość. Niestety czerwony szlak w tej okolicy ma to do siebie, że wysokości za bardzo nie wytraca. Staram się zjeżdżać z górki, siedząc na ramie i szorując jednym butem po ziemi. Jest to dosyć niebezpieczne, v-ki nic nie hamują, pozwala mi to jednak lekko przyspieszyć. Do Kudłaczy mam około 4-5 km, niby blisko, ale w takich warunkach to bardzo dużo. Sprawdzam gps-a i szukam jakiejś asfaltówki. Znajduję coś w odległości około 2.7 km od swojej aktualnej pozycji. Akurat w tym kierunku odbija żółty szlak. Odbija dosyć konkretnie, szczególnie w dół. Siadam więc na ramie i w ekstremalny sposób zjeżdżam tak kilkaset metrów zaliczając jedną "niepoważną" glebę. Z jakichś 840 metrów zjeżdżam do 715 gdzie moim oczom ukazuje się klimatyczna, pamiątkowa, partyzancka mogiła. Strzelam ostatnie foty i daję dyla na jakąś "wyjeżdżoną" drogę. Nie jest to już żółty szlak, ale coś co mam nadzieję doprowadzi mnie do cywilizacji.

Na tym odcinku rozpędzam się miejscami do 15-17 km/h, cały czas siedząc na ramie i kontrując wszystko butami - oj jakby mi się przydały teraz tarczówki. Jadę tak z 1500 metrów, po czym widzę jakieś światła w oddali oraz słyszę ujadanie jakiejś psiarni. Myślę sobie nareszcie. W końcu docieram do asfaltówki, z ulgą siadam w końcu na brooksa, wytrzepuję śnieg z dziurawych butów i bocznymi drogami kieruję się w stronę Dobczyc. W Poznachowicach Dolnych wjeżdżam na drogę wojewódzką, którą jechałem w pierwszą stronę i zaczynam cisnąć. Wiatr mi pomaga, śnieg trochę mniej zacina, jest już jednak sporo po 17:30 a tu mam jeszcze 40 km pagórków do Krk. Paczkę mogę odebrać do 20. Narzucam więc sobie ostre tempo i do Dobczyc jadę 30-35 km/h. Średnia z 12.4 skacze mi do 14 km/h ;-p (wszystko przez to pchanie i śnieżne telepanie). Do Wieliczki jadę tą samą drogą, górki zaczynają mnie coraz bardziej męczyć. W Wieliczce ponownie korzystam z tego terenowego skrótu, na którym podczas ostrego zjazdu zaliczam niegroźnego fikołka. Z Wieliczki mam już tylko czarny asfalt i coraz więcej buraków na drodze. Wymija mnie kilku "gazeciarzy", co strasznie podnosi mi ciśnienie. Kraków "miasto kultury", phi, chyba chamstwa i buractwa drogowego.

Do domu zajeżdżam o 19:38, zostawiam sakwy, biorę zapięcie do roweru, sprawdzam adres i ruszam po przesyłkę. Niestety zamiast jechać najkrótsza i najlepiej mi znaną drogą, jadę przez Olszę, mylę ronda i zamiast wyjechać na Dobrego Pasterza 100, wyjeżdżam na 200, zawracam, znowu coś mylę na rondzie, zawracam do numeru 200 i ponownie jadę tak, jak jechałem przed chwilą, paranoja z tymi oznaczeniami ulic. Niestety spóźniam się o 2/3 minuty. Nikogo już tam nie ma i wygląda na to, że ten ktoś wcale nie siedział tam do 20:00. Wnerwiam się na siebie i całą tą sytuację i jadę do domu. Otwieram chipsy, zaglądam na BS-a i patrzę, że wycieczkę dnia ma jakiś nowy trenażejro, który dopiero co się zarejestrował i w ciągu dnia, na dwie tury "wykręcił" 114.8 km. Noż kurwa myślę sobie. To ja zapierdzielam 108 km na mrozie, a taka "menda" zarejestrowana dzisiejszego dnia świeci z wycieczką dnia? Nie ma bata. Czekam na Rudzisko, która zaraz wróci z pracy i proponuję jej małe dokręcenie po uspokajające piwko. Zwykle nie robię takich akcji, ale teraz muszę przyznać, że krew mnie zalała. Gdyby dalej wisiał nocny wynik XTNT nigdzie bym się już nie ruszał, ale teraz nie wytrzymałem, zmieniłem buty i w drogę. Pojechaliśmy do Żabki, nie tej najbliższej, ale ciut dalszej, zresztą tę bliższą też nawiedziliśmy, bo zapomnieliśmy zakupić jeszcze przyprawy do grzańca. Na tym całym 7 kilometrowym dokręcaniu o mało nie zostaliśmy rozjechani przez jakieś tępe babsko. Dogoniłem ją nabuzowany na światłach, rypnąłem w szybę i skląłem na czym świat stoi. Wyglądała jakby zrobiła pod siebie. Może następnym razem się zastanowi, zanim wyminie rowerzystę na 3/4 centymetry.

Dzień ogólnie bardzo udany, niestety końcówka do bani, muszę więcej cukierków z melisą zażywać. Kurde, jak ja czasami nie znoszę tego miasta, a szczególnie jego chamskich mieszkańców.

Do minusów wycieczki muszę dopisać zgubienie osłony przeciwsłonecznej do swojej sigmy 10-20, trzeba będzie się wykosztować ze 30 zeta albo sprzedać kiedyś ten obiektyw bez osłonki ;-p.

Ale się rozpisałem, patologia w czystej postaci...

Traska na bikeroutetoaster oraz na bikemap.net:





Mgliście.... © stamper


Lajtowy początek © stamper


Targam byka za rogi © stamper


Czerwony szlak © stamper


Jeden z przystanków edykacyjnych © stamper


Tonie w śniegu © stamper


Wreszcie cel © stamper


Obserwatorium astronomiczne im. Tadeusza Banachiewicza na Lubomirze © stamper


Zima w pełni © stamper


Znikające ślady © stamper


W stronę Kudłaczy © stamper


Wytracanie wysokości © stamper


Żółty szlak © stamper


Przełęcz Sucha (715m. n.p.m.) © stamper


Samotność... © stamper



Komentarze
angelino
| 20:41 środa, 23 stycznia 2013 | linkuj Z wyrazami szacunku i podziwu!
stamper
| 00:34 poniedziałek, 21 stycznia 2013 | linkuj Martwawiewiórko (Tatonko ;-)) wcale nie było aż tak trudno, wiele zależy od odpowiedniego nastawienia. Oczywiście lepiej by się jechało z kimś, ale ciężko kogoś z Krk namówić na taki wypad. Góry mamy niedaleko ale jakoś mało kto to docenia. Ludzie wolą siedzieć przed telewizorem albo jeździć wciąż te same nudne pętelki (Tyniec, Niepołomice, Ojców). Ja mam pewien plan na ten miesiąc i staram się go powoli realizować, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Zresztą jak jest za łatwo, to jest nudno.

Dzięki za odwiedziny.
martwawiewiórka | 00:20 poniedziałek, 21 stycznia 2013 | linkuj ktoś, kto docenia uroki sniegu...:D Bombowy wyjazd, ale na pewno trudny!
stamper
| 00:17 poniedziałek, 21 stycznia 2013 | linkuj Paweł ja muszę do Was wpaść na Podkarpacie, dawno tam nie byłem, a tereny macie świetne. Adapter też by w końcu ruszył dupsko bo chyba nic nie śmiga, a bloga to już olał dawno. Zapowiem się jakoś wcześniej w lutym i wyskoczymy wspólnie na jakieś górki.
kundello21
| 00:03 poniedziałek, 21 stycznia 2013 | linkuj No Panie ! :O
I że ja Cię poznałem na żywo...:D
mors
| 14:00 piątek, 18 stycznia 2013 | linkuj Też czasami przysypiam ;D
stamper
| 00:15 piątek, 18 stycznia 2013 | linkuj Morsom mogę odpuścić, ale dla osób z syndromem nieumiarkowania w trenażerowaniu nie znajdę litości. Trenażer może to i dobra sprawa jak ktoś trenuje pod maratony ale 115 km na tym piekielnym "potniaku" to już gruba przesada. Wolałbym jeszcze ze 3 razy targać w śniegu rower na jakąś górę niż zrobić tyle km na stacjonarce. Ja się po prostu do takiej nudnej jazdy nie nadaję. Zdarzyło mi się przysypiać na rowerze, gdy jechałem zbyt długo po płaskim a co dopiero jak miałbym zrobić setkę bez wychodzenia z domu. Lepiej być świrem niż chomikiem.
mors
| 23:48 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj Pogromca trenażerów i rzeźnik morsów! ;)
stamper
| 23:04 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj Tomecki - żółty rzeczywiście jest bardzo stromy ale w tym momencie własnie o to mi chodziło ;-).

Kierowcaroweru - pozdrawiam ziomka z Zamojszczyzny, terenu było tylko kilkanaście km.

Man222, Camellus - dzięki ;-).

Worek - wiesz co masz rację z ta szosą ale tylko pod górę, na zjazdach Twoje kółka mogłyby zgubić kilka szprych ;-p.

Furman - wiem to od dawna, moi znajomi również, może dlatego czasem nie chcą ze mną jeździć ;-p

Libelle - dzięki, oponki to mondiale 28x1.6, następnym razem zakładam wintera ;-).

Petroslavrz - ja bardzo często nie wiem jaki będzie przebieg moich wycieczek, a najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że od kiedy mam gps-a tym moje wycieczki są jeszcze bardziej porąbane.

Tomi, Łukasz zapraszam do Krk, potarabanimy się wspólnie zarówno po asfaltach jak i wertepkach. Ja w ramach rewanżu pośmigam po płaskim jak stół Mazowszu i postaram się nie zasnąć za kierownicą ;-q.

Dzięki za odwiedziny.
lukasz78
| 21:17 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj No to żeś łostro pojechał! Dla mnie, przywiązanego do asfaltu, to kosmos jakiś :)
TomliDzons
| 20:58 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj Na moje usta ciśnie się tylko jedno nie parlamentarne słowo: ale dojebałeś!!!! Kupa śniegu, a ty z rowerem wtarabaniłeś się na sam szczyt!!! Aż sam żałuje, że w Krk nie mieszkam:-(
Petroslavrz
| 20:24 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj Totalnie porąbana wycieczka! Takie są najlepsze :)
Furman
| 17:31 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj Oszołom z Ciebie :)
worekfoliowy
| 14:40 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj Fajna wycieczka. Warunki widzę, że były idealne na rower szosowy - lżej by się nosiło ;)
Camellus
| 08:48 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj Gratulacje
kierowcaroweru
| 08:09 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj Masz Ty zdrowie - targać na plecach rower z sakwami w śniegu po kolana przez 115 km:-)
Bardzo podobają mi się zdjęcia, to właśnie moje klimaty. Jeździłem w ubiegłym roku szosówką po Małopolsce i krajobrazy były bardzo ładne. Zima też wygląda tam pięknie!
wloczykij
| 05:58 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj Podziwiam!!
Zima w pełni :)
tomecki
| 05:35 czwartek, 17 stycznia 2013 | linkuj jestes hardkorem ! zejście żółtym na suchą bez roweru w lecie to już niezła jazda a co dopiero w takich warunkach . pozdrawiam
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa esiet
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]