Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi stamper vel kudłaty ze wschodniej roztoczańskiej wygwizdówki. Obecnie pomieszkuje sobie w bardzo zadymionej mieścinie, którą tubylcy zwą Krakowem. Wspólnie z Bikestats ma przejechane zaledwie 54489.15 kilometrów w tym 1132.07 w jakimś tam terenie. Mógłby jeździć więcej ale za dużo czasu marnuje na tego beznadziejnego bikestatowego bloga i inne internetowe dziadostwa. Na dziś większą radość sprawiają mu zagraniczne eskapady i w przyszłych latach będzie się starał powolutku, z sakwami eksplorować coraz to nowe obce terytoria. Jeździ sobie z bardzo małą prędkością średnią, coś około 19.92 km/h. Od czasu do czasu bywa obładowany sakwami jak wół (taką jazdę lubi najbardziej) i wcale się tym nie chwali, bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy stamper.bikestats.pl
Flagolicznik zamontowałem w drugiej połowie września 2010 roku. Free counters!
Wpisy archiwalne w kategorii

Z kimś

Dystans całkowity:9375.56 km (w terenie 371.49 km; 3.96%)
Czas w ruchu:478:08
Średnia prędkość:19.61 km/h
Maksymalna prędkość:73.60 km/h
Suma podjazdów:53967 m
Liczba aktywności:104
Średnio na aktywność:90.15 km i 4h 35m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
100.37 km 9.40 km teren
04:50 h 20.77 km/h:
Maks. pr.:67.13 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:708 m
Kalorie: kcal

Rabsztyn...

Sobota, 23 kwietnia 2011 · dodano: 30.04.2011 | Komentarze 2

Wycieczka odbyła się w sumie tydzień temu, ale jak zwykle opierniczam się z dodawaniem wpisów ze zdjęciami. Teraz też nie mam czasu na opisywanie jakichś dupereli bo zaraz śmigam na rower. Napiszę tylko tyle, że było bardzo fajnie, Rudzisko pobiła swój rowerowo kilometrowy rekord, jechał z nami Konrad, który nie potrafił spokojnie trzymać się asfaltu, więc co chwilę brykał po poboczu raz z jednej raz z drugiej strony. Było to dla nas bardzo zabawne, jemu również taka jazda sprawiała przyjemność. Pogoda dopisała nam znakomicie, humory i towarzystwo również tak więc czego można było chcieć więcej.

Szerszy opis znajdziecie tutaj.

Kościółek w Giebułtowie. © stamper


Zamek w Ojcowie. © stamper


Don Konrado. © stamper


Ruda pod zamkiem. © stamper


Pieskowa Skała. © stamper


Polowanie na kadrowanie. © stamper


Zamek w Rabsztynie. © stamper


Rabsztyn... © stamper


Konradowa głowa nie od parady:). © stamper


Niebieskie osiedle. © stamper


Z oddalenia. © stamper


Z innej perspektywy. © stamper


Światłocień. © stamper


Dawno nie było nic po polskiemu więc czas to nadrobić ;-).



Dane wyjazdu:
43.27 km 10.02 km teren
02:09 h 20.13 km/h:
Maks. pr.:34.42 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:108 m
Kalorie: kcal

Puszcza Solska z Krzemem...

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 07.04.2011 | Komentarze 3

Miałem już w sumie wracać do Kraka ale jeszcze się skusiłem zostać jeden dzień dłużej. Dobrze zrobiłem bo pogoda na rower bardzo nam dopisała. Najpierw z Krzemem uderzyliśmy na Susiec a stamtąd utwardzanką na mostek na Tanwi w Głuchach, skąd poturlaliśmy się rowerówką do domu. Na odcinku około 10 km nie było asfaltu więc trochę nas wytelepało. Musiałem się z raz zatrzymać bo trochę mnie od tych wertepów bolało ramię...

Nie wiem kiedy następnym razem ponownie wpadnę na Roztocze ale mam nadzieję, że już niedługo i w lepszej formie ;-) bo mam tam wiele tras do zaliczenia.

Poniżej wrzucam kilka gniotków z wycieczki...

Puszcza Solska. © stamper


Krzemo na szlaku. © stamper


A droga piaszczysta jest... © stamper


Gdzie koła poniosą... © stamper


Univega - Alpinistyczna Staruszka. © stamper


A na koniec ponownie Mogwai oraz mapka wycieczki...

&.pl.xyz[/youtube]

Kategoria < 100 km, Z kimś


Dane wyjazdu:
19.91 km 0.93 km teren
01:02 h 19.27 km/h:
Maks. pr.:30.26 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Kamieniołomy...

Sobota, 2 kwietnia 2011 · dodano: 07.04.2011 | Komentarze 0

Podjechaliśmy z Krzemem pokręcić się po józefowskich kamieniołomach oraz po samym miasteczku. Marcin powiedział mi, że robią nowy zalew, więc również tam podjechaliśmy aby zobaczyć co tam konkretnie kombinują. Ogólnie był to bardzo miło spędzony czas.
Kategoria < 100 km, Z kimś


Dane wyjazdu:
102.86 km 8.40 km teren
05:43 h 17.99 km/h:
Maks. pr.:67.78 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:860 m
Kalorie: kcal

Podkarpacka setka...

Środa, 9 lutego 2011 · dodano: 13.02.2011 | Komentarze 4

W sumie to prawie podkarpacka setka, bo na Podkarpaciu zrobiłem jakieś 99.5 km a reszta to droga do i z dworca w Kraku. Zaczęło się od tego, że stęskniłem się za czymś co nie będzie mi się kojarzyło z Krakowem i małopolską. Nudzi mi się ciągła jazda po dziurawej Małopolsce, gdzie w co drugim blachosmrodzie siedzi cham za za kierownicą. Chciałem już od tego odpocząć, choćby na chwilę. Pomyślałem gdzie mi będzie lepiej niż na Podkarpaciu? Zadzwoniłem więc do Adaptera kiedy będzie miał jakiś wolny dzień. Chłopak właśnie kończył sesję ale udało mu się wygospodarować kilka godzin na jakiś wypad. Aby nie jechać tylko w dobrze już zgranym (świetnym) towarzystwie zagadnąłem jeszcze kolegę Pawła z naszego bikestats. Paweł zgodził się bez żadnego marudzenia wyruszyć z nami na szlak i punktualnie razem z Adapterem (Marcinem) zjawił się o umówionej godzinie na dworcu w Rzeszowie, na który ja dotarłem tuz po 10.

Paweł okazał się świetnym przewodnikiem po podkarpackich hopkach. Jako rodowity Rzeszowiak (Rzeszowianin czy jak to się tam pisze) pokazał nam takie traski, których sami z pewnością byśmy nie uświadczyli. W tej trasie było wszystko, bardzo fajne podjazdy, zabójczo szybkie zjazdy, teren, obleśne błoto, śnieg, piękne widoki oraz świetne towarzystwo.

O tym jak dokładnie biegła ta trasa za wiele nie napiszę, opisana jest na blogu u Pawła. Tym razem byłem biernym wchłaniaczem trasy, całkowicie zdałem się na kolegów, którzy znacznie lepiej znają te tereny. Trasa biegła jakoś tak:
Opis linka. Przewyższeń było trochę więcej ale jakoś ta stronka nie chce zliczyć tego wszystkiego (może za dużo błota było na szlaku i mapka sobie z tym nie radzi ;-0).

Wypad uważam za bardzo udany, mimo, że pogoda była taka sobie. Humor popsuł mi jedynie jeden idiota jadący wielgachnym tirem, który tuż przed Rzeszowem próbował mnie zmiażdżyć równo z chodnikiem. No cóż palantów za kierownicą (i nie tylko) nie brakuje w naszym pięknym kraju.

Na dworcu miałem zabawną sytuację, zauważyłem, że bilet za rower wyszedł mi złotówkę drożej niż w pierwszą stronę. Zapytałem kasjera o co chodzi, po okazaniu mu starego biletu, powiedział mi, że w pierwszą stronę mój rower został sklasyfikowany jako "rzecz, zwierzę", cena przewozu 4.50, zamiast obecnie standardowo rowerowych 5.50 hehe. Konduktor w pociągu jakoś tego nie zauważył, ja również, no cóż myślałem, że bilety na rower potaniały (jeszcze na wakacjach kosztowały 5 zeta) a tu się okazało, że pkp znowu podniosło cenę.

Jako, że całkowicie nie mam weny do pisania czegokolwiek, przybliżę tę trasę poprzez kilka zdjęć:

Objawienie. © stamper


Nie wyrobił na zakręcie. © stamper


Paweł vel. Kundello. © stamper


Zakamuflowany Adapter. © stamper


Scotto-terenówka. © stamper


Merrowing Treking. © stamper


Przedrożny skansen. © stamper


Podkarpackie hopki. © stamper


A droga śnieżna jest. © stamper


Podkarpackie hopki vol. II. © stamper


Gdy kończy się dzień... © stamper





Dane wyjazdu:
172.55 km 1.90 km teren
08:52 h 19.46 km/h:
Maks. pr.:56.42 km/h
Temperatura:-4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Ogrodzieniec zdominiowany...

Środa, 2 lutego 2011 · dodano: 03.02.2011 | Komentarze 15

Z góry przepraszam za tak nędzną relację ale jak zwykle śpieszę się do pracy. Ostatnio nic nie napisałem, więc teraz wolę napisać cokolwiek.

W sumie nie lubię się powtarzać, ale teraz nie mogłem odmówić. Chłopaki z pracy: Turbomir i Rex wyrazili ochotę wybrania się ze mną na dłuższą trasę. Postanowiliśmy obrać kierunek na Ogrodzieniec, mimo, że byłem tam zaledwie kilka dni wcześniej: "Zamki i zameczki" chętnie przystałem na taką propozycję.

Umówiliśmy się wstępnie na godzinę 8 pod kauflandem na Ruczaju. Oczywiście się spóźniłem, tym razem zaledwie 27 minut ;-p. Po zrobieniu jakichś pierdułkowato-czekolado-podobnych zakupów wyruszyliśmy w trasę. Wpierw obraliśmy kurs na tor kajakowy, gdzie na kładce rowerowej ustrzeliłem kilka zdjęć:

Latający Szkot vs Ghost. © stamper


Ninja Master. © stamper


Chłopaki na szlaku. © stamper


Po kilkunastu minutach postoju ruszamy dalej, początkowo trasa biegnie niemal identycznie do tej, którą robiłem kilka dni wcześniej. Piekary-Liszki-Mników-dolina mnikowska-Baczyn. Przed Frywałdem skręcamy na Nawojową Górę (omijamy zamek w Rudnie pod którym byłem ostatnio z Rudziskiem) i główną drogą kierujemy się na Krzeszowice. W Krzeszowicach odbijamy na północ, wiatr mamy trochę korzystniejszy, bo przez pierwsze 40 km wmordęwind nieźle dawał się nam we znaki. Wiatr osłabł ale za to zaczęły się większe podjazdy. Mimo to Rex, który jechał na singlu nieźle sobie radzi, tak więc jazda idzie nam dosyć dziarsko. Ja mam trochę problemów z osadzającym się lodem na moich okularach, chwilami prawie, że nie widzę drogi, muszę je nieustannie drapać paluchem rękawicy. Przez piękne lasy docieramy do Gorenic a stamtąd przez Witeradów wjeżdżamy do Olkusza. W Olkuszu mamy krótką posiadówkę w MacDonaldzie. Żarcie paskudne ale trzeba było dupę ciut wygrzać.

Z Olkusza odbijamy drogą na Zawiercie, naszym celem jest oczywiście zamek w Ogrodzieńcu. Zaraz za miastem czeka nas ostry podjazd. Temperatura spada do prawie -5 stopni, zaczyna prószyć śnieg i robić się lekka mgiełka.

Oszronione drzewa za Olkuszem. © stamper


Około 10 km przed Ogrodzieńcem odbijamy do miejscowości Chechło. Zaliczamy tam pustynię błędowską. Piasek oczywiście przykrył śnieg ;-):

Pustynia Błędowska. © stamper


Pustynia Błędowska, okolice Chechła. © stamper


Grafficiarski Scott. © stamper


Z Chechła ponownie odbijamy na główną drogę do Ogrodzieńca. Turbomirowi trochę szwankuje rower ale szybko naprawia usterkę. Pod zamek dojeżdżamy tuż po 16, mgła i lekko prószący śnieg nie pozwalają za bardzo na jakieś fotograficzne eksperymenty. Coś tam kaleczę swoim aparatem ale ogólnie wyszła z tego kupa ;-p.

Ruiny zamku w Ogrodzieńcu. © stamper


Ogrodzieniec, zamek. © stamper


Upadły Szkot. © stamper


Skały wokół Ogrodzieńca. © stamper


Z Ogrodzieńca ostro grzejemy w kierunku Pilicy, skąd przez Wolbrom, Skałę (tu troszkę zgubiliśmy drogę (odbiliśmy na Słomniki, zamiast na Kraków) nadrabiamy jakieś 4 km. Jedzie nam się bardzo dobrze, mimo, że pogoda nas nie rozpieszcza, w powietrzu wisi gęsta mgła, pada drobny śnieg i miejscami są bardzo dziurawe drogi o 20;30 dojeżdżamy do Krakowa.

Podjeżdżamy jeszcze na chwilkę na placówkę, ogrzać stopy i łapska i rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę. ja udaję się jeszcze na bulwary wiślane zrobić kilka zdjęć (jedno może zamieszczę później).

Chłopaki dzięki za bardzo udany wypad i mam nadzieję, że zrobimy jeszcze sporo wspólnych tras.




Dane wyjazdu:
106.20 km 5.70 km teren
05:18 h 20.04 km/h:
Maks. pr.:55.60 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:445 m
Kalorie: kcal

Rzeszów-Przeworsk-Rzeszów...

Niedziela, 7 listopada 2010 · dodano: 08.11.2010 | Komentarze 0

Opis wkrótce...

Miałem dziś jechać na Roztocze ale się rozmyśliłem. Zmieniłem zdanie dopiero za Przeworskiem i stamtąd wróciłem do Rzeszowa skąd już pociągiem pojechałem do Krakowa.

33 km z dzisiejszej trasy zrobiłem ze Scotti i Adapterem. Trasa biegła tak: Rzeszów, ulica cicha akademiki-Słocina-Malawa (bardzo fajny podjazd), do Albingowej jechaliśmy drogą utwardzaną oraz wyłożoną betonowymi płytami, po drodze mijaliśmy kościół św. Magdaleny-Markowa-Gać-Studzian-Przeworsk-Gniewczyna Łańcucka-Korniaktów Południowy-Białobrzegi-Wola Mała-Palikówka-Krasne-Rzeszów akademiki (ul. Cicha)-krótkie kręcenie po Rzeszowie w poszukiwaniu bankomatu-dworzec pkp w Rzeszowie-Dworzec pkp w Krakowie-mieszkanie.

Pogoda trochę gorsza niż dzień wcześniej, zimniej i troszkę deszczowo. Marcin, Justyna dzięki za te kilkadziesiąt km przejechanych wspólnie, bardzo miło mi się z Wami jechało.
Pozdrower

Dane wyjazdu:
100.57 km 0.00 km teren
05:18 h 18.98 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:207 m
Kalorie: kcal

Powrót z Ukrainy, czyli kilkadzisiąt godzin w pociągu i nocny, rowerowy przejazd na trasie Lwów -Przemyśl

Sobota, 2 października 2010 · dodano: 13.10.2010 | Komentarze 0

Nie będę pisał tu za wiele, bo teraz mi się nie chce i nie ma jakoś weny na dłuższe poematy a chcę zakończyć już opis tej wycieczki na bikestats.

Do Lwowa z Kijowa przyjechaliśmy o 21:40, ostatni pociąg do polskiej granicy uciekł nam 20 minut przed naszym przyjazdem. Mieliśmy więc dwa wyjścia, albo jakoś przebimbać noc we Lwowie, podziwiając tamtejsze iluminacje świetlne (pomysł Jarka) albo jechać rowerami do Polski i starać się zdążyć na poranny pociąg do Lublina (Marta z Jarkiem) i Krakowa (ja). Jarek został przegłosowany, więc mieliśmy powtórkę z rozrywki (dzień pierwszy wyjazdu się kłania), tylko, że w drugą stronę. Na dworcu we Lwowie trochę się posililiśmy tamtejszymi hot-dogami (ja zjadłem ich aż 4) po czym około 22:30 wyruszyliśmy w stronę Polskiej granicy.

Oczywiście nie mogło się obyć bez przygód. Na jakimś 35 km złapałem kapcia, zmieniłem szybko dętkę, niestety nie sprawdziłem opony w której tkwił kolec, tak więc załatwiłem sobie kolejną dętkę, moją ostatnią sprawną. Jarek pożyczył mi swojej, którą również przebiłem za jakieś 7-8 km. Zaczynała mnie już brać z tego powodu kurwica, no bo ile razy można łapać kapcia i to na przód. Dziura okazała się niewielka, oddałem więc Marcie sakwy które miałem na przodzie i postanowiłem nie łatać tej dziury (nie mieliśmy już dętek) tylko stale ją dopompowywać. Jarek z Martą jechali więc swoim tempem, a ja co 4-5 km pompowałem przednie koło i tak przez kolejne 45 km. Musiałem ich oczywiście nieźle gonić ale jakoś dawałem radę dmuchać co kilkanaście minut do 4 atmosfer (biceps jakoś mi nie urósł od tego).

Ostatnie km przed już nam się sporo dłużyły, jazda nocna zaczynała nas męczyć a mnie coraz bardziej wnerwiało to koło. W końcu po pokonaniu ponad 80 km dotarliśmy do granicy. Z urzędu celnego wyskoczył wielki zdziwiony Ukrainiec, z pytaniem co my tu robimy i czego chcemy. Ja zacząłem się śmiać mówiąc, że chcemy przekroczyć granicę. On zapytał się po co? Heheh, ja na to, że po to aby się dostać do domu. Dialog był ogólnie dosyć głupkowaty, nie ma co go więcej przytaczać. Tak więc po krótkiej, dziwacznej wymianie zdań wpuszczono nas do Polski. Polscy celnicy kazali nam pokazać co mamy w sakwach, chyba byli trochę zdziwieni widząc nas na rowerach tuż przed 4 rano.

Na pociąg nie zdążyliśmy, spóźniliśmy się około 2/3 minut. Pojechaliśmy godzinę później. Z Martą i Jarkiem rozstaliśmy się w Przeworsku (o mało nie przegapili stacji bo konduktor ich okłamał co do czasu przyjazdu pociągu). Ja tym pociągiem dojechałem do Rzeszowa, tam zaraz miałem przesiadkę do Tarnowa, gdzie koczowałem ze 2.5 godziny bo jeden pociąg nie kursował w weekendy, drugi nie przyjechał z nieznanych mi przyczyn. Miał oznaczenie 81, na tablicy ogłoszeń nie było wyjaśnione co to oznacza. No cóż taka jest polska kolejowa rzeczywistość. W Krakowie byłem tuż po 13. Trochę niewyspany, ale bardzo zadowolony z odbytej wyprawy. Mimo, że sporo miejsc nie udało nam się tym razem zobaczyć na Krymie (będę miął po co tam wrócić za kilka lat), wycieczka była naprawdę fajna, był to chyba mój najlepszy rowerowy wypad w tym roku.

Marta, Jarek, bardzo dziękuję Wam za ten wspólny wyjazd, bardzo miło mi się z Wami jeździło. Mam nadzieję, że w przyszłym roku również uda nam się coś wspólnie wykręcić.

Wyżej podane km to jakieś 83 km po ziemi ukraińskiej, jakieś 12.5 na trasie Medyka - dworzec w Przemyślu, reszta to jazda w okolicy dworca w Tarnowie, oraz dojazd z krakowskiego dworca do mojej krakowskiej hacjendy (bardzo chciałem dokręcić do setki ;-).

Większość dystansu została pokonana 3 października, jednakże przypisuję, ją do dnia 2 października, ponieważ wtedy właśnie zaczęliśmy jechać ;-).

Dworzec kolejowy w Kijowie. © stamper


Primiskij wokzał, Kijów. © stamper


Torowisko, Zdolbuniv. © stamper


Cerkiew, Zdolbuniv. © stamper


Dworzec kolejowy we Lwowie nocą. © stamper


Dane wyjazdu:
7.18 km 0.00 km teren
00:21 h 20.51 km/h:
Maks. pr.:28.90 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 51 m
Kalorie: kcal

Symferopol.

Piątek, 1 października 2010 · dodano: 10.10.2010 | Komentarze 1

Nocne koczowanie pod dworcem w Bakczysaraju dało się nam troszkę we znaki, ja się w sumie nawet przez te 2.5 godziny wyspałem. Kot który co chwilę do mnie przychodził i spał na moich kolanach spełnił swoją funkcję jako kołderka. Ciepłota tego miłego sierściucha dobrze wpłynęła na moje kolana. Trochę bolała mnie za to dupa od tego spania na siedząco ale generalnie nie było źle. Wnerwiał mnie co prawda jeden żul, który cały czas się koło nas kręcił i sępił jakieś drobne (których oczywiście nie dostał) ale udawało się go spławić.

Za pociąg relacji Bakczysaraj-Symferopol zapłaciłem jedynie 22 hrywny i to za trzy osoby z rowerami. Z wejściem do pociągu było trochę komedii, ponieważ aby dostać się do tej elektriczki pasażerowie musieli przejść przez inny pociąg który zagradzał dojście do właściwego peronu. Nigdy czegoś takiego nie widziałem ale poszło to dosyć sprawnie. My oczywiście ze swoimi rowerami nie przeciskaliśmy się w ten sposób, tylko musieliśmy objechać "kolejową zaporę" relacji Symferopol-Sewastopol, która stała nam na drodze. Jadąc tak po torowisku złapałem kolejnego kapcia w przednim kole. Takie to już moje szczęście.

Pod dworcem w Symferopolu wymieniłem dętkę i ruszyliśmy do mieszkania Eugenii u której mieliśmy być wczoraj wieczorem ale nie zdążyliśmy na żaden pociąg z Bakczysaraju do Symferopola (w sumie to nic w tym dziwnego bo dotarliśmy tam około 2 w nocy ;-). Dziewczyna ugościła nas po królewsku kurczakiem z ziemniaczkami i bardzo dobrą surówką, mogliśmy też wziąć prysznic i trochę się ogarnąć. Gienka zrobiła nam też obiecane portrety, mnie i Jarka sfotografowała jako takich niezłych brudasów, Marta załapała się na sesję już po kąpieli.

Od Gieni wyszliśmy około 11, bo pociąg mieliśmy o 13:12. Niby czasu sporo ale jak zobaczyliśmy dworcowe kolejki w Symferopolu to się przeraziliśmy. Gdy już jakoś dopchaliśmy się do okienka biletowego(wcześniej musiałem się trochę pospierać z pewną straszliwie rozgadaną kobietą, która próbowała mnie wypchnąć z kolejki) okazało się, że wszystkie bilety na pociąg bezpośredni z Symferopola do Lwowa są już wykupione. Spróbowaliśmy zakupić bilet z przesiadką w Kijowie, niestety również nie udało się zakupić biletów tak abyśmy siedzieli obok siebie. Wtedy Gienia wymyśliła, że może da się takowe bilety zakupić u konika. Całe szczęście, że z nami poszła bo sporo nam pomogła. Jakoś wytargowała bilety przez Kijów, wyszło nam w sumie troszkę drożej ale siedzieliśmy niedaleko siebie. Tym razem jechaliśmy niby w wagonie niższej rangi (płackarta), mimo to jechało mi się bardzo komfortowo.

Aha zapomniałbym, opiekun wagonu nie bardzo chciał nas wpuścić z porozkręcanymi rowerami do pociągu, ponieważ nie mieliśmy ich zapakowanych w torby. Ciężko się z nim było dogadać (Gienka już poszła), że nie mamy już możliwości zakupić takich toreb bagażowych. Mieliśmy więc "niewielki" problem, bo pociąg za chwilę odjeżdżał. Z pomocą przyszli nam młodzi Ukraińcy, którzy po angielsku powiedzieli nam, że na Ukrainie nie ma rzeczy niemożliwych i należy przekupić opiekuna wagonu. Tak też zrobiliśmy. Wziąłem od Jarka 50 hrywien i pytam się za jaką kwotę wpuści nas bez tych cholernych toreb. Mówi, że za 80 na co ja w śmiech i mówię, że tyle nie mam, on schodzi do 60, również się nie zgadzam, mówię, że jesteśmy z Polski i nie mamy za dużo pieniędzy. Teraz z kolei on się zaczął śmiać, kiwnął głową pojednawczo i schował 50-tkę do kieszeni. Tak więc w końcu udało się załadować do wagonu. Tym razem aby zamocować rowery na półce i na jednym z siedzeń musiałem się nieźle nagimnastykować. Dwoje młodych Ukraińców, chłopak z dziewczyną, (dziewczyna była pomocna, dawała dobre rady ;-) nad którymi mocowałem nasze graty spoglądała na moje małpie wygibasy dosyć nieufnie. W końcu jednak mi się udało i mogłem wreszcie spocząć na swojej górnej pryczy... Czekało nas ponownie 20 kilka godzin jazdy.

Ulica Kurchatova, Symferopol. © stamper


Dane wyjazdu:
128.27 km 0.00 km teren
08:39 h 14.83 km/h:
Maks. pr.:54.30 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1970 m
Kalorie: kcal

Jałtańskie urwanie głowy oraz Lenin wiecznie żywy...

Czwartek, 30 września 2010 · dodano: 09.10.2010 | Komentarze 6

Idę na rower, bo szkoda dnia siedzieć przed kompem. Resztę zdjęć wrzucę kiedy indziej...

Port w Jałcie tuż, tuż po burzy... © stamper


Lenin w całej okazałości, Jałta. © stamper


Pomnik Lenina w Jałcie. © stamper


Nadmorski deptak w Jałcie. © stamper


Wzburzone Morze Czarne, port w Jałcie. © stamper


Tęcza w okolicach Jałty. © stamper


Dane wyjazdu:
112.21 km 1.60 km teren
07:18 h 15.37 km/h:
Maks. pr.:62.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2389 m
Kalorie: kcal

Południowy Krym jest przepiękny...

Środa, 29 września 2010 · dodano: 09.10.2010 | Komentarze 7

Na razie fotki, bo pisać mi się nie chce, ale nie bójcie się lenistwo niedługo zostanie przezwyciężone ;-)... Zdjęcia też może jeszcze jakieś wrzucę, ale to tylko może, przesyt jest niezdrowy.

Przyszedł w końcu czas aby coś tu jeszcze nabazgrać. Oczywiście nie chce mi się tego robić, ale jak obiecałem to muszę się troszku wysilić...

No więc tak, z tego co widać po zdjęciach musiałem wstać dosyć wcześnie, czyli jeszcze przed wschodem słońca. Tak też było w rzeczywistości, no może wstałem równo ze wschodem, nieważne. Tak jak napisałem poprzednio spałem tylko na alumacie, namiotu nie rozbijałem bo mi się nie chciało a zresztą wolę spać pod gołym niebem. Pogoda trzeba przyznać dopisała. Noc była naprawdę ciepła. Gdy się obudziłem spostrzegłem niedopitą butelkę winiacza. Nie miałem jednak ochoty na wypicie z samego rańca tego ustrojstwa, tak więc odepchnąłem myśl o tym jak najdalej od siebie i zabrałem się za robienie zdjęć. Jak już wspomniałem pogoda w nocy dopisała, z rana także nie miałem na co narzekać. Błękitne niebo i piękny wschód słońca w otoczeniu morza i skalnych klifów. Czego można chcieć więcej robiąc zdjęcia?

Będąc w Polsce często myślę o jakimś porannym wyskoku na zdjęcia, nigdy jednak mi się nie chce. Znaczy się czasem uda mi się gdzieś rano wyskoczyć, ale wtedy zwykle pogoda jest do bani. Tak więc jedynie podczas rowerowych wypraw mam możliwość fotografowania o wschodzie słońca. Jako, że tym razem zabrałem ze sobą statyw to zdjęcia w takim właśnie oświetleniu robiło mi się bardziej komfortowo. Napstrykałem więc dobrych kilkadziesiąt zdjęć których nie za bardzo chce mi się tu więcej wrzucać bo i po co? Tyle może wystarczy co?.

Jarek z Martą wstali trochę później, strzeliliśmy sobie wspólnie kilka głupkowatych zdjęć i wzięliśmy się za zwijanie naszego karawanu. Dzień powoli wstawał a jak się okazało miał być dla nas wyjątkowo długi a noc wyjątkowo krótka, przynajmniej dla mnie ;-) (choć moi towarzysze mieli nie mniejsze przygody hehehe).

W końcu ruszyliśmy w trasę. Martwiła mnie trochę nikła ilość wody jaką mieliśmy ze sobą. Chcieliśmy z Martą poprzedniego dnia zakupić w markecie jeszcze jedną dwulitrową butelkę, ale Jarek stwierdził, że jest nam niepotrzebna bo przecież następnego dnia z samego rana natrafimy na jakieś wiochy, gdzie napełnimy nasze wyschnięte bukłaki. Oczywiście okazało się, że to Marta i ja mieliśmy rację a nie nasz lekkoduch i wieczny optymista Jarosław S. Do najbliższej wioski dojechaliśmy dopiero po 23/24 km, w tym zaliczyliśmy co najmniej 15 km podjazdu. No cóż trzeba było wystawić jęzory na zewnątrz i oblizując się po brodzie przeć przed siebie.

Gdy w końcu dotarliśmy do pierwszej napotkanej wioski podładowaliśmy tam swoje energetyczne baterie jakimiś miejscowymi przysmakami oraz napoiliśmy swoje wysuszone wnętrza. Wioska ta leżała nad samym morzem, mieliśmy zamiar się w nim wykąpać, jednakże temperatura wody skutecznie nas do tego zniechęciła. Posiedzieliśmy więc sobie chwilkę nad morzem i po kilkudziesięciu minutach ruszyliśmy w dalszą drogę. Od razu czekał nas ostry podjazd.

Wschód słońca nad Morzem Czarnym, Krym. © stamper


Morze Czarne, wschód słońca. © stamper


I kto tu jest silnieszy? © stamper


Krymskie wybrzeże. © stamper


Morze Czarne © stamper


Jarek na krymskich drogach. © stamper


Krymskie klimaty... © stamper


Krymskie krajobrazy. © stamper


Podjazd ten wyglądał właśnie tak (zdjęcie poniżej), niby nic specjalnego ale ciągłe zjeżdżanie z 400 metrów nad poziom morza i ponowne wdrapywanie się na 400 metrów może troszkę człowieka zmęczyć. Ja bardzo lubię góry i podjazdy, Jarek także dobrze sobie z nimi radzi, tak więc dosyć sprawnie parliśmy pod górę. Te ciągłe przewyższenia były największą próbą dla Marty, która nie miała do tej pory zbyt wielkiego doświadczenia w zdobywaniu coraz to nowych przełęczy. Dziewczyna jednak bardzo dzielnie dawała sobie radę. Nie obyło się czasem bez pchania, ale ogólnie przez całą trasę jechała bardzo równo i narzekała. A trzeba przyznać, że zaliczyła z nami dosyć hardcorowy wypad hehe, nie jeden chłop by się wkur...ił jadąc z nami tę trasę a Marta zniosła ją bez histerii ;-). Za co z mojej strony zyskała naprawdę wielki rowerowy (i nie tylko) szacunek.

Krymskie serpentyny © stamper


Malorichens'ke, katedra św. Mikołaja, Krym. © stamper


Malorichens'ke, freski na katedrze św. Mikołaja. © stamper


Katedra świętego Mikołaja, Malorichens'ke. © stamper


Okulbaczona kobyłka. © stamper


Porowerowa gimnastyka. © stamper


Góry Krymu, okolice Ałuszty. © stamper


Góry Krymu, 10 km Ałuszty. © stamper


Muzyka tego zespołu ostatnio trochę mi się rozbija po makówce, może komuś również się spodoba...