Info

Więcej o mnie.




Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2013, Lipiec1 - 3
- 2013, Czerwiec18 - 2
- 2013, Maj20 - 13
- 2013, Kwiecień28 - 16
- 2013, Marzec28 - 43
- 2013, Luty22 - 25
- 2013, Styczeń30 - 118
- 2012, Grudzień30 - 27
- 2012, Listopad27 - 0
- 2012, Październik31 - 24
- 2012, Wrzesień16 - 0
- 2012, Sierpień31 - 4
- 2012, Lipiec30 - 10
- 2012, Czerwiec30 - 21
- 2012, Maj31 - 15
- 2012, Kwiecień19 - 0
- 2012, Marzec26 - 19
- 2012, Luty23 - 7
- 2012, Styczeń26 - 2
- 2011, Grudzień26 - 6
- 2011, Wrzesień1 - 2
- 2011, Sierpień9 - 7
- 2011, Lipiec5 - 1
- 2011, Czerwiec26 - 20
- 2011, Maj31 - 11
- 2011, Kwiecień28 - 26
- 2011, Marzec14 - 14
- 2011, Luty26 - 49
- 2011, Styczeń29 - 71
- 2010, Grudzień27 - 24
- 2010, Listopad31 - 16
- 2010, Październik23 - 8
- 2010, Wrzesień26 - 53
- 2010, Sierpień27 - 36
- 2010, Lipiec30 - 12
- 2010, Czerwiec19 - 0
- 2010, Maj24 - 37
- 2010, Kwiecień31 - 9
- 2010, Marzec22 - 0
- 2010, Luty9 - 0
- 2010, Styczeń8 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
< 100 km
Dystans całkowity: | 37329.78 km (w terenie 622.27 km; 1.67%) |
Czas w ruchu: | 1872:05 |
Średnia prędkość: | 19.94 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.85 km/h |
Suma podjazdów: | 36390 m |
Maks. tętno maksymalne: | 193 (0 %) |
Liczba aktywności: | 730 |
Średnio na aktywność: | 51.14 km i 2h 33m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
33.48 km
0.00 km teren
01:37 h
20.71 km/h:
Maks. pr.:41.70 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Merida Speeder T1
Miasto...
Środa, 6 października 2010 · dodano: 08.10.2010 | Komentarze 0
Nic ciekawego, pogoda jako taka. Słońce jest, temperatury za dobrej nie ma, ale jeździć się da ;-).Dane wyjazdu:
21.27 km
0.00 km teren
01:04 h
19.94 km/h:
Maks. pr.:38.20 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Merida Speeder T1
Krótki, sklepowy rozjazd po powrocie z Ukrainy.
Poniedziałek, 4 października 2010 · dodano: 05.10.2010 | Komentarze 0
To tu, to tam, w dalszym ciągu na nie zaklejonej dętce, więc co 15 minut trzeba było pompować koło.Czeka mnie kilka wpisów do uzupełnienia, do weekendu powinno coś ruszyć w tej sprawie...
Dane wyjazdu:
7.18 km
0.00 km teren
00:21 h
20.51 km/h:
Maks. pr.:28.90 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 51 m
Kalorie: kcal
Rower:Merida Speeder T1
Symferopol.
Piątek, 1 października 2010 · dodano: 10.10.2010 | Komentarze 1
Nocne koczowanie pod dworcem w Bakczysaraju dało się nam troszkę we znaki, ja się w sumie nawet przez te 2.5 godziny wyspałem. Kot który co chwilę do mnie przychodził i spał na moich kolanach spełnił swoją funkcję jako kołderka. Ciepłota tego miłego sierściucha dobrze wpłynęła na moje kolana. Trochę bolała mnie za to dupa od tego spania na siedząco ale generalnie nie było źle. Wnerwiał mnie co prawda jeden żul, który cały czas się koło nas kręcił i sępił jakieś drobne (których oczywiście nie dostał) ale udawało się go spławić.Za pociąg relacji Bakczysaraj-Symferopol zapłaciłem jedynie 22 hrywny i to za trzy osoby z rowerami. Z wejściem do pociągu było trochę komedii, ponieważ aby dostać się do tej elektriczki pasażerowie musieli przejść przez inny pociąg który zagradzał dojście do właściwego peronu. Nigdy czegoś takiego nie widziałem ale poszło to dosyć sprawnie. My oczywiście ze swoimi rowerami nie przeciskaliśmy się w ten sposób, tylko musieliśmy objechać "kolejową zaporę" relacji Symferopol-Sewastopol, która stała nam na drodze. Jadąc tak po torowisku złapałem kolejnego kapcia w przednim kole. Takie to już moje szczęście.
Pod dworcem w Symferopolu wymieniłem dętkę i ruszyliśmy do mieszkania Eugenii u której mieliśmy być wczoraj wieczorem ale nie zdążyliśmy na żaden pociąg z Bakczysaraju do Symferopola (w sumie to nic w tym dziwnego bo dotarliśmy tam około 2 w nocy ;-). Dziewczyna ugościła nas po królewsku kurczakiem z ziemniaczkami i bardzo dobrą surówką, mogliśmy też wziąć prysznic i trochę się ogarnąć. Gienka zrobiła nam też obiecane portrety, mnie i Jarka sfotografowała jako takich niezłych brudasów, Marta załapała się na sesję już po kąpieli.
Od Gieni wyszliśmy około 11, bo pociąg mieliśmy o 13:12. Niby czasu sporo ale jak zobaczyliśmy dworcowe kolejki w Symferopolu to się przeraziliśmy. Gdy już jakoś dopchaliśmy się do okienka biletowego(wcześniej musiałem się trochę pospierać z pewną straszliwie rozgadaną kobietą, która próbowała mnie wypchnąć z kolejki) okazało się, że wszystkie bilety na pociąg bezpośredni z Symferopola do Lwowa są już wykupione. Spróbowaliśmy zakupić bilet z przesiadką w Kijowie, niestety również nie udało się zakupić biletów tak abyśmy siedzieli obok siebie. Wtedy Gienia wymyśliła, że może da się takowe bilety zakupić u konika. Całe szczęście, że z nami poszła bo sporo nam pomogła. Jakoś wytargowała bilety przez Kijów, wyszło nam w sumie troszkę drożej ale siedzieliśmy niedaleko siebie. Tym razem jechaliśmy niby w wagonie niższej rangi (płackarta), mimo to jechało mi się bardzo komfortowo.
Aha zapomniałbym, opiekun wagonu nie bardzo chciał nas wpuścić z porozkręcanymi rowerami do pociągu, ponieważ nie mieliśmy ich zapakowanych w torby. Ciężko się z nim było dogadać (Gienka już poszła), że nie mamy już możliwości zakupić takich toreb bagażowych. Mieliśmy więc "niewielki" problem, bo pociąg za chwilę odjeżdżał. Z pomocą przyszli nam młodzi Ukraińcy, którzy po angielsku powiedzieli nam, że na Ukrainie nie ma rzeczy niemożliwych i należy przekupić opiekuna wagonu. Tak też zrobiliśmy. Wziąłem od Jarka 50 hrywien i pytam się za jaką kwotę wpuści nas bez tych cholernych toreb. Mówi, że za 80 na co ja w śmiech i mówię, że tyle nie mam, on schodzi do 60, również się nie zgadzam, mówię, że jesteśmy z Polski i nie mamy za dużo pieniędzy. Teraz z kolei on się zaczął śmiać, kiwnął głową pojednawczo i schował 50-tkę do kieszeni. Tak więc w końcu udało się załadować do wagonu. Tym razem aby zamocować rowery na półce i na jednym z siedzeń musiałem się nieźle nagimnastykować. Dwoje młodych Ukraińców, chłopak z dziewczyną, (dziewczyna była pomocna, dawała dobre rady ;-) nad którymi mocowałem nasze graty spoglądała na moje małpie wygibasy dosyć nieufnie. W końcu jednak mi się udało i mogłem wreszcie spocząć na swojej górnej pryczy... Czekało nas ponownie 20 kilka godzin jazdy.

Ulica Kurchatova, Symferopol.© stamper
Kategoria < 100 km, Wypady kilkudniowe, Sakwiarstwo, Miasto, Z kimś
Dane wyjazdu:
83.55 km
1.56 km teren
04:44 h
17.65 km/h:
Maks. pr.:59.70 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:788 m
Kalorie: kcal
Rower:Merida Speeder T1
Sudak - bliskie spotkanie z historią...
Wtorek, 28 września 2010 · dodano: 09.10.2010 | Komentarze 0
Co tu dużo gadać, Krym jest naprawdę piękny...Opis i relacja będą niedługo, na razie zajmę się wrzuceniem jeszcze kilku zdjęć...
Budzik nastawiłem na godzinę 4:37, oczywiście nie wstałem o tej godzinie, ale dupsko jednak podniosłem jeszcze przed wschodem słońca. W nocy trochę padało, myślałem więc, że może będzie mokro, jednakże nic z tych rzeczy. Step chyba bezboleśnie wchłania każdą kroplę wody. W sumie dla mnie był to tego dnia plus, bo nie zamoczyłem sobie buciorów, ponieważ postanowiłem, wykorzystać w końcu swój statyw i porobić z niego trochę zdjęć. Nie chciałem aby było tak jak w zeszłym roku w Skandynawii. Tam statyw towarzyszył mi przez niecałe 3000 km a skorzystałem z niego raz, dokładnie zrobiłem z niego może ze 3 zdjęcia, a to ustrojstwo waży troszkę ponad 2 kilo. No cóż widocznie lubię ćwiczyć swoje kopytka, jak na razie dają radę. Jak dawać radę przestaną, to troszkę mocniej popukam się w głowę, ale nastąpi to pewnie dopiero za kilka lat. Nieważne...
Tak jak wspomniałem, obudziłem się tuż przed wschodem słońca, niebo było zachmurzone, jednakże chmury układały się w ciekawe tekstury. Mordka więc lekko mi się uśmiechnęła i z większym zapałem zacząłem wspinać się na pobliskie wzgórze. W ciągu godziny wykonałem około 40 zdjęć, wrzucam oczywiście tylko kilka z nich, reszta nie nadaje się do publikacji ;-).
Gdy wróciłem z "pleneru" Jarek z Martą przestali już pochrapywać i wystawili głowy ze swojej nory. Była godzina 7 ukraińskiego czasu, tak więc najwyższa pora aby zacząć zbierać manatki. Pakowanie szło nam dosyć opornie, zanim to wszystko poskładaliśmy i zjedliśmy śniadanie, była już godzina 9. Postanowiłem więcej nie rozbijać namiotu i spać po Kudłatowemu czyli byle jak i byle gdzie. Współtowarzyszom zostawiłem wolną rękę w tej sprawie, ja jak postanowiłem tak zrobiłem, namiot był już dla mnie (a raczej dla Marty, która go wiozła) przedłużeniem błotnika.
Do Sudaku mieliśmy jakieś 45 km, niby niedaleko ale też nie tak blisko. Trasa zaczęła się robić bardziej górzysta, przeważały jednak zjazdy. Wzdłuż drogi było coraz więcej winnic i ciekawych górskich krajobrazów (zrobiłem kilka fotek). Pogoda dopisywała, było około 25 stopni. Do Sudaku dotarliśmy między 12 a 13, na przydrożnym targu podładowaliśmy akumulatory, zjadłem tam po raz pierwszy takiego dziwnego okrągłego placka (nie wiem jak się to coś nazywało) i bardzo dobrą słodką bułkę. Po chwili odpoczynku ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu osławionej XIV wiecznej twierdzy wybudowanej tu przez Genueńczyków.

Krymski step o świcie.© stamper

Gdy budzi się dzień. Krajobrazy Krymu.© stamper

Krymski step o świcie, okolice Bahate.© stamper

Góry Krymu o świcie.© stamper

Droga do Bahate, Krym.© stamper

Nasze trumienki...© stamper

Marta i Jarek, kierunek Sudak.© stamper

Górski kieł w drodze do Sudak, Krym.© stamper

Krym, góry jakieś 10 km od Sudaku.© stamper

Winnice tuż przed Sudakiem.© stamper
Twierdzy nie dało się przegapić, ponieważ zdecydowanie góruje nad miastem. Jak można wyczytać w Wikipedii: "Forteca ta została wzniesiona po przejęciu tych terenów przez Genueńczyków w 1365 z rąk Wenecjan za zgodą Tatarów. Stanowiła ona element całego zespołu genueńskich fortec na południowym wybrzeżu Krymu, chroniących interesy tego państwa w tym regionie i, obok twierdzy w Kaffie (dzisiejszej Teodozji), była najmocniejszym ogniwem tego kompleksu.
Teren pod budowę został wybrany ze względu na walory obronne miejsca (góry, morze). Całość obwarowania została zbudowana na planie rombu. Twierdza była dostępna praktycznie tylko od północnego wschodu, a i z tej strony Genueńczycy wybudowali głęboką fosę, oddzielającą mury od otaczających terenów, nad którą spuszczano most prowadzący do głównej bramy. Budowa była kontynuowana w l. 1381-1430. Wewnątrz murów mieściła się duża osada. W centralnej części twierdzy rozciągał się plac z loggią i salą komuny. W bliskim sąsiedztwie tego budynku wzniesiono cysternę i fontannę, zaś nieopodal katedrę pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny i trzy kościoły. Obszar 29,5 ha otoczono ze wszystkich stron murami o długości 1 km, wysokości 6-8 m i grubości 2 m. Niektóre baszty miały 15 m wysokości.
Twierdza została zdobyta przez Turków latem 1475 jako ostatni bastion oporu genueńskiego na Krymie, a obrońcy twierdzy, w liczbie tysiąca, na czele z ostatnim genueńskim konsulem[1]Sudaku Cristofero di Negro, polegli w walce.
Do dziś zachowały się dwa ciągi murów z 14 basztami, meczet, ruiny kościoła, pomieszczenia podziemne zwane cysternami oraz fundamenty domów.
Każda z baszt miała swojego fundatora, co zostało uwiecznione kamiennymi płytami wmurowanymi w ściany poszczególnych baszt, dzięki czemu można obecnie prześledzić etapy budowy twierdzy. Baszty były budowane na planie czworokąta z wyjątkiem jednej, okrągłej, o której sądzi się, że pochodzi z czasów bizantyjskich. Najwyższą część twierdzy stanowił tzw. Zamek Konsula.
Meczet w twierdzy jest starszy, aniżeli sama twierdza. Jest on śladem krótkotrwałej podległości tych terenów w XIII w. Turkom z Ikonium. Najstarsze informacje dotyczące meczetu pochodzą z 1220. Z najwcześniejszego okresu zachował się jedynie północno-wschodni róg z jednym oknem, w klasycznym tureckim stylu. Reszta budowli pochodzi z początku XIV w., a portal z wieku XVI. Po zajęciu Sudaku przez Genueńczyków meczet został przekształcony w kościół katolicki, później służył Ormianom, prawosławnym i luterańskim kolonistom z Niemiec, sprowadzonym do miasta przez Rosjan. Po 1475 znowu stał się meczetem.
Na terenie twierdzy znajdują się również pamiątki z okresu późniejszego, z czasów już panowania rosyjskiego (koniec XVIII w.): resztki koszar pułku Kiryłłowskiego, zbudowanych z rozkazu księcia Potiomkina, i dwie armaty.
Twierdza współcześnie została w dużym stopniu zrekonstruowana, a prace archeologiczne prowadzone na jej terenie pozwoliły dokonać licznych odkryć, w tym z czasów pierwszych mieszkańców Krymu – Taurów (w wykopaliskach pod basztą bizantyjską). Obecnie twierdza uchodzi za jeden z najcenniejszych zabytków tej części Krymu i dużą atrakcję turystyczną."
http://pl.wikipedia.org/wiki/Twierdza_genueńska_w_Sudaku
No dość już tego kopiowania, teraz trochę ode mnie. Wejście na teren twierdzy kosztuje obecnie 30 hrywien, więc całkiem sporo jak na Ukrainę, z tego co wyczytałem w przewodnikach miało kosztować 10 hrywien. No cóż wszystko się komercjalizuje. Mimo to naprawdę warto wydać te kilkanaście złotych, wrażenie jest niesamowite. Dopiero po przekroczeniu bram twierdzy widać jak potężna i trudna do zdobycia musiała to być twierdza. Na zwiedzanie tego obiektu i wspinanie się po przeróżnych tamtejszych skałach zeszło nam ze 3 godziny. Zrobiłem tam sporo zdjęć, żałuję, że nie byłem wewnątrz rano czy przed zachodem słońca, miałbym o wiele lepsze światło do wykonywania fotografii.

Marta i Jarek, Sudak.© stamper

Jedna z bram sudackiej twierdzy.© stamper

Marta na tle twierdzy w Sudaku.© stamper

Twierdza Genueńska, Sudak na Krymie.© stamper

Sudak, Krym.© stamper

Kudłaty na sudackim klifie, Krym.© stamper

Szczyt genueńskiej twierdzy zdobyty...© stamper

Kudłaty i wybrzeże Sudaku.© stamper

Krymskie wybrzeże.© stamper

Black Sea, Sudak.© stamper

Góry wokół Sudaku.© stamper

Droga do miejscowości Novyi Svit, Krym.© stamper

Wieża strażnicza w byłej genueńskiej twierdzy, Sudak, Krym.© stamper

XIV wieczna twierdza genueńska w Sudaku, Krym.© stamper
Z Sudaku udaliśmy się do miejscowości Novyi Svit. Jest to miejscowość turystyczna położona około 6/7 km od Sudaku, prowadzi do niej przepiękna serpentynkowata droga wzdłuż wybrzeża. W Nowym Świecie przybłąkał się do nas zabawny piesek, biegał za nami dobrych kilkanaście minut, byłem zdecydowany zabrać go w sakwę albo na bagażnik, ale jak poszliśmy się z Jarkiem kąpać w morzu, to gdzieś zniknął cholernik. Chyba wiedział co się święci. Z Nowego Świata wyjechaliśmy po 17, zaczynało się już robić późno a my mieliśmy na liczniku 50 kilka km, ruszyliśmy więc z kopyta z powrotem do Sudaku a stamtąd w stronę Ałuszty. Wracając do Sudaku nad Twierdzą zagrało przepiękne światło, wykonałem tam kilka zdjęć, niestety nie w tym najlepszym miejscu, które wypatrzyłem po drodze. Nie zatrzymałem się tam, ponieważ nie chciałem już przeginać z tymi moimi zdjęciami i nie denerwować towarzyszy podróży. Zresztą nie lubię się zatrzymywać na zjeździe. Jednakże do tej pory żałuję, że tam nie przystanąłem, bo widok był naprawdę przepiękny a 2/3 minuty zwłoki z pewnością by nas nie zbawiły.

Zachód słońca nad górami wokół Sudaku.© stamper

Twierdza Genueńska w Sudaku o zachodzie słońca.© stamper
W Sudaku ponownie zrobiliśmy zakupy, tym razem w jakimś markecie i udaliśmy się w dalszą drogę. W międzyczasie zdążyło się ściemnić, tak więc ostatnie tego dnia 25 km pokonaliśmy w mroku. Łysy świecił choć nie tak ochoczo jak w ciągu ostatnich kilku dni. Na jakimś 75 km złapałem kapcia, po dopompowaniu dało się jednak jechać, dziura nie była zbyt wielka. Nocna trasa była bardziej wymagająca. Ruch był niewielki ale zaczęły się podjazdy. Po jakiejś 1.5 godzinnej jeździe znaleźliśmy odpowiednie miejsce na nocleg (ok. 2 km za miejscowością Mors'ke). Rozwaliliśmy się na klifie jakieś 20 metrów powyżej poziomu morza. Jarek z Martą rozbili namiot a ja jak sobie obiecałem spałem pod chmurką.
Na wieczór zostało nam winko w półtoralitrowym plastiku, które Jarek zakupił pod Twierdzą od jakiegoś handlarza. Muszę przyznać, że to winko było paskudne, mój żołądek w szkole średniej i w czasie studiów przyjął sporo podobnych sikaczy, tak więc mam jako takie rozeznanie co do takich trunków, więc jak piszę, że było paskudne to tak było w rzeczywistości. Jarek początkowo bronił jakości tego wykwintnego napitku, jednakże z każdym haustem łykał go mniej. Marta tylko zamoczyła język i powiedziała przeciągle blee... Jako, że Jarek coraz bardziej zniechęcał się do tego szlachetnego napitku, sam musiałem z nim walczyć ze zdwojoną siłą, przyznaję się, że również nie dopiłem go do końca bo był to niezły rozpuszczalnik. Zostawiliśmy sobie troszkę na rano aby mieć czy przepłukać usta hehe ;-).
Kategoria < 100 km, Sakwiarstwo, Wypady kilkudniowe, Z kimś
Dane wyjazdu:
74.33 km
0.83 km teren
03:57 h
18.82 km/h:
Maks. pr.:55.60 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:586 m
Kalorie: kcal
Rower:Merida Speeder T1
Symferopol, czyli przywitanie z Krymem.
Poniedziałek, 27 września 2010 · dodano: 09.10.2010 | Komentarze 5
Do Symferopola dotarliśmy punktualnie. Ukraiński pociąg na 24 godzinnej trasie miał zaledwie 10 minut opóźnienia, dla naszych kolei coś takiego byłoby niemożliwe. Wart wspomnieć też, że komfort podróży w ich pociągach jest wyższy niż w naszym kolejowym wiecznie opóźnionym dziadostwie.Na dworcu w Symferopolu spotkaliśmy się z Eugenią, Marta poznała ją przez internet. Zaprowadziła nas do swojego domu, pozwoliła nam wziąć prysznic i poczęstowała nas pyszną herbatą. Od jej męża dostaliśmy mapy, które niestety troszkę później mi się zniszczyły ;-(. Okazało się, że Eugenia jest świetnym fotografem, obiecała zrobić nam foty jak wrócimy do Symferopola za kilka dni. Słowa oczywiście dotrzymała ale o tym później.
Od Gieni wyjechaliśmy około 13, nie obczailiśmy najlepiej trasy na necie i na mapach, więc na początku troszkę pobłądziliśmy w mieście. Szybko jednak zorientowałem się, że coś jest nie tak i zawróciliśmy na właściwe tory. Chcieliśmy jak najszybciej wydostać się z Symferopola, miasto to wydało nam się nieciekawe, brudne i głośne. Pełno tam było aut i szalonych kierowców autobusów (zmora ukraińskich dróg). Wydostaliśmy się więc stamtąd jak najszybciej i drogą P23 udaliśmy się w kierunku Teodozji i Sudaku. Droga ta miała jako taką nawierzchnię, ruch z początku spory z czasem się przerzedził. Po drodze zrobiłem kilka fotek, ale najciekawsze widoki było dopiero przed nami. Za Bilohirskiem wstąpiliśmy do baru na stacji benzynowej aby coś zjeść. Za cholerę z Jarkiem nie mogliśmy się dogadać z młodą dziewczyną stojącą za ladą. Po kilkunastu minutach wreszcie udało nam się coś sensownego zamówić. Danie to jednak w żadnym razie nie zaspokoiło mojego głodu, więc dopchałem się jeszcze czekoladą i rodzynkami.
Jako, że zaczynało się już powoli ściemniać, zaczęliśmy się powoli rozglądać za miejscem na nocleg. W miejscowości Bahate Jarek zakupił trochę owoców, sprzedawali tam świetny winogron. Około 2 km za tą wioską odbiliśmy w boczną drogę, gdzie po przejechaniu po wertepach ponad 800 metrów znaleźliśmy świetne miejsce na nocleg nad małym jeziorkiem. Namioty rozbijaliśmy w ciemnościach, przy niewielkim akompaniamencie łysego. Nie szło mi z tym najlepiej, bo ostatni raz, ten właśnie namiot rozbijałem dwa lata temu i trochę mi się zapomniało jak on wygląda i z czym to się je ;-). Tak więc rozbicie tej mojej trumienki zajęło mi dobre 30 minut ale w końcu się udało. Szybko położyliśmy się spać, bo jutro czekała nas dłuższa i trudniejsza trasa...

Krymski step. Zdjęcie popaćkane bo nie umiałem inaczej go przerobić ;-)© stamper

Meczet przy drodze P23, jakieś 30 km za Symferopolem, Krym.© stamper

Krym, step gdzieś pomiędzy Symferopolem a Sudakiem.© stamper

Krymski step.© stamper

Krymski step, okolice Bilohirska.© stamper
Kategoria Sakwiarstwo, < 100 km, Wypady kilkudniowe, Z kimś
Dane wyjazdu:
24.66 km
0.00 km teren
01:17 h
19.21 km/h:
Maks. pr.:36.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Merida Speeder T1
Krakowskie pitu pitu.
Piątek, 24 września 2010 · dodano: 24.09.2010 | Komentarze 3
Rano na zakupy do Carrefoura, później na rynek, dalej do sklepu podróżnika po mapy, których w końcu tam nie kupiłem ;-) i na samym końcu po ubezpieczenie na jutrzejszy kilkudniowy kolejowo-rowerowy wypad na Krym.Dane wyjazdu:
13.09 km
0.00 km teren
00:38 h
20.67 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Merida Speeder T1
Tiry na tory, dzień bez samochodu...
Środa, 22 września 2010 · dodano: 23.09.2010 | Komentarze 4
Czy ktoś jeszcze w ogóle przejmuje się takimi akcjami??? Ja samochodu nie posiadam, więc wczoraj siadłem jak zwykle na rower, dla mnie więc to żadna nowość. Niestety ci co samochody posiadają, to widocznie w dupie mają (ach co za piękny rym ;-) takie wydarzenia jak dzień bez samochodu.Wczoraj oddałem rower do serwisu, aby mi wycentrowali koło, w sumie ostatnio sam sobie centrowałem kilka razy tylne kółeczko i nawet nie szło mi z tym tak źle, postanowiłem jednak aby zajęli się tym "fachowcy". Oddałem więc rower do serwisu a sam ruszyłem na rynek piechotą. Tak, tak potrafię jeszcze chodzić, choć oczywiście wolałbym się toczyć na dwóch kółkach. Specjalnie starałem się dostrzec, czy ruch samochodowy w Krakowie zelżał choćby ociupinkę z okazji dnia bez samochodu. Niestety moje wnioski nie są korzystne. Krak był zakorkowany jak zawsze w dzień roboczy, wszędzie pełno blachosmrodów na chodnikach i ścieżkach rowerowych, ludzie się śpieszą i trąbią jeden na drugiego. Wzmożonego ruchu pieszo-rowerowego niestety nie zauważyłem. Tak przez około 1.5 godziny łażenia w okolicach centrum dostrzegłem zaledwie kilkudziesięciu rowerzystów, co jak na Kraków naprawdę nie jest liczbą zbyt imponującą. A pogoda dziś dopisała, oj dopisała.
Co tu dużo gadać, jest tragicznie, ludzie nie lubią wysiłku fizycznego, kochają wygodę, w dupie mają środowisko oraz swoje i cudze zdrowie. Ja sobie wczoraj nie pojeździłem ale naprawdę miałem nadzieję, że pojeżdżą sobie inni. No cóż może w przyszłym roku będzie lepiej (jakoś w to nie wierzę).
TIRY NA TORY, TIRY NA TORY jop twoja mać. Ludziska podpisujcie się pod petycją na stronie http://www.tirynatory.pl/
Codziennie o tej właśnie akcji można posłuchać w radiowej trójce.
Pozdrower dla wszystkich zakręconych.

Krakowskie sukiennice.© stamper

Kraków, stare miasto.© stamper
A oto moje najnowsze muzyczne odkrycie:
Jono McCleery niedługo zawita do Polski. Koncert odbędzie się w katowickim Jazz Club Hipnoza 5 grudnia o godzinie 20.
Dane wyjazdu:
41.84 km
5.63 km teren
01:38 h
25.62 km/h:
Maks. pr.:35.20 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:105 m
Kalorie: kcal
Rower:Merida Speeder T1
Zielony, rowerowy szlak Puszczy Solskiej.
Niedziela, 19 września 2010 · dodano: 19.09.2010 | Komentarze 0
Miałem dzisiaj znowu jechać fotografować cerkwie, ale pogoda troszkę się zepsuła (rano było bardzo ładnie). Nie, nie padało, ale około południa niebo pokryło się chmurami a ja do zdjęć chciałem mieć chociaż częściowo błękitne sklepienie ;-). W sumie to może nie pojechałem tam przez lenistwo, nie wiem już sam. Wieczorem, czyli około 17:30 już się ponownie wypogodziło, mogłem, więc zaryzykować tę trasę, no cóż jutro spróbuję zmusić się do dalszej jazdy, podobno ma być słonecznie.Trasa:
Długi Kąt-Samsonówka-Pardysówka-Józefów-drogą 849 na Łukową z której odbijam na kamienistą utwardzankę i zielony szlak rowerowy po Puszczy Solskiej. Po puszczy jadę standardowe kółeczko, 5.6 km po szutrze, reszta to asfalt. Dojeżdżam do mostu na Tanwi i zawracam w stronę Hamerni. Z Hamerni już prosto do Długiego. Tempo dziś sobie zadałem takie nijakie, ani szybkie ani wolne, miało być powyżej 25 km/h i jest. Pogoda znośna, troszkę chłodno ale dobrze mi się jechało.
Troszkę koncertowej gitarki na wieczór nie zaszkodzi ;-).
Dane wyjazdu:
78.27 km
7.21 km teren
03:26 h
22.80 km/h:
Maks. pr.:57.80 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:197 m
Kalorie: kcal
Rower:Merida Speeder T1
Śladami grekokatolickich cerkwi.
Sobota, 18 września 2010 · dodano: 19.09.2010 | Komentarze 0
Miałem uderzyć dziś na Zamość ale jakoś mi się nie chciało, wolałem pojechać w jakieś miejsce, gdzie me koło nie było ładnych kilka lat, a nuż trafię na coś ciekawego o czym już zapomniałem. Padło na podkarpacki Cieszanów. Miasteczko to znajduje się na pogórzu tarnogrodzkim, jakieś 33-35 km od mojej rodzinnej miejscowości. Pojechałem tam przez Park Krajobrazowy Puszczy Solskiej, czyli jedną z moich ulubionych tras. Z puszczy wyjechałem w Zamchu. Przed Zamchem lekko wytłukłem się na 3650 metrach utwardzanych wertepów, w sumie w dzień nie jedzie się tamtędy źle, gorzej to wyglądało jak kilka dni temu w nocy, jechałem tą samą drogą z Krakowa.W Zamchu skręciłem w lewo i udałem się drogą 863 w stronę Cieszanowa. W miejscowości Stary Lubliniec mym oczom ukazała się ładna murowana cerkiew. Okazało się, że jest to: Cerkiew Przemienienia Pańskiego. Cerkiew wzniesiono w 1927, zbudowano ją na miejscu drewnianej cerkwi z 1607, remontowanej w 1700. Należała do greckokatolickiej parafii w Nowym Lublińcu. Po II wojnie światowej przejął ją kościół rzymskokatolicki.

Dawna cerkiew, obecnie kościół w Starym Lublińcu.© stamper

Cerkiew Przemienienia Pańskiego, Stary Lubliniec.© stamper
Jako, że jadąc od Zamchu widziałem dwa cerkiewne gmachy, po pstryknięciu kilku fotek (więcej się nie dało, bo odbywały się tam właśnie jakieś zaślubiny i kręciło się sporo osób) udałem się do następnej cerkwi. Znajdowała się ona jakiś kilometr, może półtora od poprzedniej, była to już miejscowość Nowy Lubliniec. Jak się okazało była to również Cerkiew Przemienienia Pańskiego tyle, że w Nowym Lublińcu. Wzniesiono ją w 1908, także na miejscu starszej, drewnianej cerkwi tym razem z 1670, wyremontowanej w 1770. Po wojnie również przejął ją kościół rzymskokatolicki. Niestety, ta cerkiew była zamknięta na cztery spusty, widać było, że okoliczni mieszkańcy nie za bardzo o nią dbają. Na 99% nie odbywają się w niej już żadne nabożeństwa.
Z Nowego Lublińca miałem już tylko jakieś 3 km do Cieszanowa, jako, że strasznie chciało mi się jeść siadłem sobie na poboczu drogi i zjadłem to co miałem w sakwie. Po chwilowym odpoczynku ruszyłem w moje dzisiejsze miejsce docelowe. Wjeżdżając do Cieszanowa od razu spostrzegłem zrujnowaną Cerkiew św. Jerzego. Wzniesiono ją w 1900, tak jak i dwie poprzednie cerkwie, na miejscu drewnianej cerkwi wybudowanej w 1804. Należała do greckokatolickiej parafii w Nowym Siole. Cerkiew ta niestety jest zupełnie zaniedbana, ma powybijane witraże, wyłamana jest brama wejściowa, obejście jest również całkowicie zaniedbane. Szkoda, że okoliczni mieszkańcy tak zaniedbali ten obiekt, tym bardziej, że stoi on praktycznie w samym centrum miasteczka. Zrobiłem jej dosyć sporo fotek, akurat słońce dosyć konkretniej przebiło się przez chmury, więc może jakieś zdjęcie się nada aby wrzucić je tu na portal.

Cerkiew św. Jerzego w Cieszanowie© stamper
Z Cieszanowa (nie było już w tym miasteczku za wiele ciekawych atrakcji do fotografowania) udałem się w stronę Suśca. Drogą 865 dojechałem do Kowalówki, gdzie już odbijałem na Rudę Różaniecką i Susiec, gdy nagle spostrzegłem kolejną, tym razem drewnianą cerkiew (dobrze, że na skrzyżowaniu odwróciłem się za siebie bo bym ją pewnie przegapił). Ostatnia tego dnia odwiedzona przeze mnie cerkiew, to dawna cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy. Wzniesiono ją w drugiej połowie XVIII w. Remontowana była w latach 1813 i 1867-68 (polichromia). W latach 1899-1900 przebudowano jej nawę, rozszerzając ją o ramiona transeptu. Ustalona w tym czasie kompozycja przestrzenno-bryłowa świątyni przetrwała do obecnych czasów. Po 1947 r. została zaadaptowana na kościół filialny rzym.-kat. pw. Narodzenia NMP (opisy cerkwi w większości za Wikipedią).

Cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy w Kowalówce.© stamper
Cerkiew była otwarta, więc wparowałem do środka, akurat dwie starsze kobiety i dwie nastoletnie dziewczynki coś tam sprzątały w środku. Starsze babki spojrzały na mnie i mój aparat z wielką nieufnością, jakbym od razu chciał coś tam ukraść. Nastolatki nie zwróciły na mnie większej uwagi, tylko latały w koło ołtarza. Wewnątrz cerkwi znajduje się sporo obrazów, chciałem je dokładnie sfotografować, jednak widziałem, że tym babkom to nie w smak, szczególnie jedna z nich co chwila wchodziła mi w kadr, dałem więc sobie spokój z fotami wnętrza i pstrykałem całą budowlę.
Z Kowalówki udałem się przez Rudę Różaniecką (bardzo ładny budynek domu pomocy społecznej) w stronę Suśca. Nie byłbym sobą gdybym się jeszcze gdzieś nie zawieruszył. Zaraz za Rudą odbiłem w lewo, wjeżdżając na rowerówkę w Puszczy Solskiej, chciałem sobie skrócić (robiło się już ciemno), ale jak zwykle wyszło inaczej. Gdy skończył się asfalt zrezygnowałem z jazdy po piachu i udałem się zgodnie ze szlakiem rowerowym (ponad 3.5 km kamienistego traktu) w stronę Huty Różanieckiej. Na tych kamieniach wytłukłem się za wszystkie czasy, lepiej chyba by mi się jechało po podkładach kolejowych, hehe. Za Hutą przekroczyłem granicę województw i ponownie znalazłem się w województwie lubelskim. Ogólnie jakieś 35 dzisiejszych km było po Podkarpaciu a reszta to województwo lubelskie. Z Suśca już ostro darłem do domu bo zapadał zmierzch, a ja nie chciałem się w kompletnej ciemnicy tłuc po roztoczańskich wertepach.
Wycieczkę zaliczam do bardzo udanych, jutro ponownie udam się w te rejony, aby sfotografować jeszcze kilka cerkwi na które dzisiaj zabrakło mi czasu. Trasa będzie niemal identyczna, ale muszę przyznać, że dzisiejsza droga była naprawdę przyjemna, ruch znikomy, asfalt jako taki, pogoda również się udała, tak więc czego można chcieć więcej.
Dane wyjazdu:
79.69 km
8.52 km teren
04:03 h
19.68 km/h:
Maks. pr.:39.40 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:226 m
Kalorie: kcal
Rower:Merida Speeder T1
Szczebrzeszyn, Zwierzyniec, oraz Roztoczański Park Narodowy.
Czwartek, 16 września 2010 · dodano: 16.09.2010 | Komentarze 4
Trasa:Długi Kąt-Józefów-Zwierzyniec-Topólcza-Szczebrzeszyn-Kawęczyn-Zwierzyniec-Roztoczański park narodowy-Florianka-Górecko Stare-Majdan Kasztelański-Józefów Roztoczański-Majdan Nepryski-Samsonówka-Długi Kąt.
Wypad z moim dobrym kumplem Krzemem. W Szczebrzeszynie sfotografowałem dwa katolickie kościoły, synagogę i cerkiew. Wszystkie te budynki znajdują się od siebie w odległości nie większej niż 250 metrów. Na Floriance strzeliłem kilka fotek konikom polskim. W drodze powrotnej mieliśmy dosyć mocnego wmordęwinda, w Zwierzyńcu złapała nas też niewielka burza. W powietrzu czuć już zbliżającą się wielkimi krokami jesień.

Drewniana rzeźba przed szczebrzeszyńską synagogą.© stamper

Drewniana rzeźba, Szczebrzeszyn.© stamper

Odnowiona synagoga w Szczebrzeszynie.© stamper

Kościół św. Katarzyny w Szczebrzeszynie.© stamper

Krzemo w drodze na Floriankę.© stamper

Koniki polskie, Florianka.© stamper
Zdjęcia może kiedyś będą, obecnie nie mam ze sobą kabla do aparatu.