Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi stamper vel kudłaty ze wschodniej roztoczańskiej wygwizdówki. Obecnie pomieszkuje sobie w bardzo zadymionej mieścinie, którą tubylcy zwą Krakowem. Wspólnie z Bikestats ma przejechane zaledwie 54489.15 kilometrów w tym 1132.07 w jakimś tam terenie. Mógłby jeździć więcej ale za dużo czasu marnuje na tego beznadziejnego bikestatowego bloga i inne internetowe dziadostwa. Na dziś większą radość sprawiają mu zagraniczne eskapady i w przyszłych latach będzie się starał powolutku, z sakwami eksplorować coraz to nowe obce terytoria. Jeździ sobie z bardzo małą prędkością średnią, coś około 19.92 km/h. Od czasu do czasu bywa obładowany sakwami jak wół (taką jazdę lubi najbardziej) i wcale się tym nie chwali, bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy stamper.bikestats.pl
Flagolicznik zamontowałem w drugiej połowie września 2010 roku. Free counters!
Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2013

Dystans całkowity:1663.94 km (w terenie 50.35 km; 3.03%)
Czas w ruchu:89:49
Średnia prędkość:18.53 km/h
Maksymalna prędkość:52.06 km/h
Suma podjazdów:3178 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:55.46 km i 2h 59m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
75.81 km 1.60 km teren
04:02 h 18.80 km/h:
Maks. pr.:38.40 km/h
Temperatura:-5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Chce pan kupić spodnie...

Sobota, 19 stycznia 2013 · dodano: 20.01.2013 | Komentarze 5

Śmieszną sytuację dziś miałem na mieście. Stoję sobie spokojnie na światłach na ul. Szlak (niedaleko dworca i galerii krakowskiej), gdy znienacka podbiega do mnie dwóch żuli, wywiązuje się między nami rozmowa:
# Przed chwila byliśmy w galerii,
* Ja nie pracuję w galerii,
# Poczekaj nie wiesz o co chodzi, mamy dla Ciebie spodnie,
* Jakie spodnie,
# Jeansy, były po 160 zł sztuka sprzedamy Ci po 40,
* Ja nie chodzę w Jeansach,
# Przydadzą ci się, możemy pokazać (odsłania pazuchę), daj 40 za dwie pary,
* To nie mój rozmiar,
# Sprzedasz komu innemu,

W tym momencie zmienia się światło na zielone, więc odpycham ich z drogi i daję dyla krzycząc tylko, że nie mam czasu na głupoty.

I pomyśleć, że nasz "kochany rząd" chce zmienić progi karalnego, złodziejskiego wykroczenia z 250 do 1000 zeta, gdzie maksymalna grzywna za kradzież wynosi bodajże 500 zeta.

Dane wyjazdu:
53.35 km 0.80 km teren
03:00 h 17.78 km/h:
Maks. pr.:37.29 km/h
Temperatura:-4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Wolno...

Piątek, 18 stycznia 2013 · dodano: 19.01.2013 | Komentarze 8

Powrót do miejskiej rzeczywistości. Mróz, śnieg, cholerne wietrzysko, ślizgawica, błoto i solne dziadostwo.

Do 19:30 nic się nie działo, później trochę nam dowaliło. Nogi jakieś takie ciężkie, ogólnie czułem się jakiś wyziębiony, co chwila wydawało mi się, że mrówki łażą mi po plecach. Przeziębienie idzie czy co? E chyba nie, przecież ja się nie przeziębiam...

O czymś miałem jeszcze napisać ale mi się zapomniało ;-(. Pierwszy tysiąc zaliczony, teraz powinno być już z górki ;-).

Dane wyjazdu:
63.54 km 1.40 km teren
03:14 h 19.65 km/h:
Maks. pr.:39.42 km/h
Temperatura:-5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:290 m
Kalorie: kcal

Po bagnety, rakiety i prawie, że kotlety...

Czwartek, 17 stycznia 2013 · dodano: 17.01.2013 | Komentarze 5

Rano odebrać przesyłkę, po którą wczoraj się spóźniłem o 3 minuty (wracając z Lubomira) a tuż przed 13 do brata po fanty od mamy i innego brata. Dzień więc iście kurierski. W pierwszą stronę ścigaliśmy się z autobusem na Balickiej (przegrał), a później z wielkim traktorem, też przegrał, choć Rudzisko niemal, jak to sama określiła wypruła z siebie flaki (pozbieraliśmy je jak wracaliśmy tą samą drogą).





Belowisko... © stamper


Rudzisko... © stamper


Kudłacina... © rudzisko


Dane wyjazdu:
115.40 km 10.30 km teren
07:33 h 15.28 km/h:
Maks. pr.:51.57 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1441 m
Kalorie: kcal

Terenowy Lubomir (904 m.n.p.m)...

Środa, 16 stycznia 2013 · dodano: 17.01.2013 | Komentarze 19

Dosyć hardcorowy wypad, zachciało mi się terenu, więc go znalazłem i lekko się wytyrałem targając rower na wysokość 900 m.n.p.m. Mimo to warto było śmignąć gdzieś za miasto. Może rano skrobnę jakiś opis, teraz mi się już nie chce, wystarczy, że tych kilka gniotów obrobiłem. Pogoda jak to zwykle na moich wypadach, do bani.

Trzeba coś skrobnąć, co i jak było, bo ludzie się produkują, gratulują a tu opisu brak. Wyjechałem dosyć późno, z rana siadłem do kompa i zamiast ruszyć o 8 wyjechałem o 10 (przyznaję się, jestem internetowym trollem). Wiedziałem już, że nie wiadomo gdzie nie pojadę, bo czasu zmarnowałem już wystarczająco dużo. Pogoda od samego startu pod psem, marznący śnieg i około -1 'C. Przejazd przez Kraków w miarę spokojny, trochę za ciepło się ubrałem, więc w Wieliczce zdejmuję kurtkę i jadę w polarze. Na opłotkach Wieliczki od razu skręcam w jakieś boczne dróżki, droga od razu strzela prosto w górę i na dodatek asfaltu chyba na niej brak (nie wiem do końca, bo pełno tam było było śniegu). Mimo, że jadę na 1x2 to koła nieźle buksują, tył nie trzyma przyczepności, zatrzymuję się i niestety już nie jestem w stanie ruszyć. Pcham więc rower około 100 metrów, po czym znowu wsiadam na siodło. Jadę tak ze 200 metrów, by znów się poddać na jakiejś 15% ściance, może nawet było tam bardziej stromo. Idę z buta z 60 metrów i dobijam do asfaltu. Od razu czekają mnie serpentynki, dobry podjazd nie jest zły, zjazd jeszcze lepszy mimo, że na zjazdach bardzo przeszkadza mi padający marznący śnieg, który zacina mi po twarzy.

Do Dobczyc jadę bocznymi drogami, cały czas mam rollercoaster, góra-dół, góra-dół. Wiatr niezbyt sprzyjający. W Dobczycach się nie zatrzymuję, bo i nie ma za czym, pogoda parszywa, nie opłaca się podjeżdżać pod zamek. Zresztą zamek dobczycki szału nie robi. Na pierwszy bananowo-czekoladowy postój zatrzymuję się po 37 km na przystanku w Czasławie. Obczajam jakieś skróty, różne dziwne warianty i stwierdzam, że na razie jeszcze trzymam się planu. Jadę w stronę Lubania Wielkiego. W Wiśniowej zatrzymuję się pod tamtejszym zabytkowym kościołem, znowu coś tam gryzę, mimo że przed chwilą jadłem. Niestety ze mną tak już jest, że dopóki się nie zatrzymam i nie zacznę jeść to jadę, gdy to jednak zrobię, to tylko szukam okazji, aby napchać do dupy wszystko, co mam jeszcze w sakwie. Po kilkunastu minutach ruszam dalej. W Kobielniku dzwoni do mnie kurier, z pytaniem: "gdzie pan jest, mam dla pana paczkę" (czekam na nią od 19 grudnia!!!). Mówię mu, że ze 45 km od Krk i, że jak chce to może na mnie poczekać, będę za 6 godzin ;-p. Niestety gość nie ma poczucia humoru, nie chce zostawić przesyłki u sąsiadów. Umawiam się z nim, że paczkę odbiorę sobie w ich punkcie jeszcze dziś przed 20 (czekała na mnie m.in "kolczatka schwalbe marathon winter). Aby zdążyć odebrać tę paczkę i przy okazji zaliczyć jakąś terenową górkę decyduję się na pobliskiego Lubomira. Z ledwo co mijanej tabliczki wynikało, że mam do szczytu jakieś 6 km. No to jadę.

Terenowy skręt na szczyt wypada mi na 47 km, obserwatorium astronomiczne ma być na 50 km (903 m.n.p.m.). 3 km i niby 320 metrów w pionie, myślę sobie spoko, "dady ramę". Początkowo jedzie się elegancko, wszystko w miarę odśnieżone, sielanka trwa przez około 800 metrów, później, co chwilę pcham i podjeżdżam po kilkadziesiąt metrów. Robi się coraz stromiej. Przed 700 metrem mijam ostatnie domy i spych, który to wszystko chyba odgarniał. Dalej prowadzi już tylko czerwony szlak pieszo-rowerowy (w sumie mój ulubiony w tej części Beskidów). Myślę sobie spoko, ktoś już tędy szedł, jakieś ślady są, więc się nie pogubię ;-p. Brakuje mi 200 metrów w pionie i około 1.5 km według znaków. Niby tak niewiele, a jak się okazało wytarganie tam roweru zajęło mi chyba ponad godzinę. Do jakiegoś 820 m.n.p.m. nawet próbowałem podbiegać z rowerem, później czekała mnie trochę większa mordęga. Pokonywanie kolejnych metrów szło mi jak krew z nosa, zatrzymywałem się co 20 metrów (nie w pionie) i co chwila patrzyłem na wysokościomierz. Ile jeszcze, ile jeszcze. Robiło się też coraz później, mgła stawała się coraz gęstsza, a moje dziurawe buty coraz bardziej mokre. Zawracać nie miałem zamiaru, bo nie lubię się poddawać, napiąłem więc "bary i łydy" i wytargałem tego przeciążonego Stevensowego karaczana pod to pierniczone obserwatorium.

Na górze robię kilka fot, zaglądam to tu, to tam, by po chwili zebrać się do powrotu. Decyduję się nie wracać tą samą drogą, tylko dalej iść czerwonym szlakiem. W międzyczasie z obserwatorium wychodzi jakiś gość, wybałusza na mnie zdziwione oczy i pyta dokąd chcę iść, mówię że mam zamiar po prostu iść dalej tym szlakiem. Pyta się czy na Kudłacze, mówię, że tak, chociaż nie bardzo wiem, co to są te Kudłacze (choć sam mam u niektórych znajomych ksywkę Kudłaty ;-p). Zerkam na mapę i widzę, że to jakieś schronisko PTTK-u. Dobra myślę sobie, mogę tam iść, odbiję stamtąd do jakiejś wiochy. Muszę się śpieszyć, bo jest już po zachodzie słońca, a ja brodzę w śniegu pod kolana na wysokości prawie 900 metrów. Najważniejsze to jak najszybciej wytracić wysokość. Niestety czerwony szlak w tej okolicy ma to do siebie, że wysokości za bardzo nie wytraca. Staram się zjeżdżać z górki, siedząc na ramie i szorując jednym butem po ziemi. Jest to dosyć niebezpieczne, v-ki nic nie hamują, pozwala mi to jednak lekko przyspieszyć. Do Kudłaczy mam około 4-5 km, niby blisko, ale w takich warunkach to bardzo dużo. Sprawdzam gps-a i szukam jakiejś asfaltówki. Znajduję coś w odległości około 2.7 km od swojej aktualnej pozycji. Akurat w tym kierunku odbija żółty szlak. Odbija dosyć konkretnie, szczególnie w dół. Siadam więc na ramie i w ekstremalny sposób zjeżdżam tak kilkaset metrów zaliczając jedną "niepoważną" glebę. Z jakichś 840 metrów zjeżdżam do 715 gdzie moim oczom ukazuje się klimatyczna, pamiątkowa, partyzancka mogiła. Strzelam ostatnie foty i daję dyla na jakąś "wyjeżdżoną" drogę. Nie jest to już żółty szlak, ale coś co mam nadzieję doprowadzi mnie do cywilizacji.

Na tym odcinku rozpędzam się miejscami do 15-17 km/h, cały czas siedząc na ramie i kontrując wszystko butami - oj jakby mi się przydały teraz tarczówki. Jadę tak z 1500 metrów, po czym widzę jakieś światła w oddali oraz słyszę ujadanie jakiejś psiarni. Myślę sobie nareszcie. W końcu docieram do asfaltówki, z ulgą siadam w końcu na brooksa, wytrzepuję śnieg z dziurawych butów i bocznymi drogami kieruję się w stronę Dobczyc. W Poznachowicach Dolnych wjeżdżam na drogę wojewódzką, którą jechałem w pierwszą stronę i zaczynam cisnąć. Wiatr mi pomaga, śnieg trochę mniej zacina, jest już jednak sporo po 17:30 a tu mam jeszcze 40 km pagórków do Krk. Paczkę mogę odebrać do 20. Narzucam więc sobie ostre tempo i do Dobczyc jadę 30-35 km/h. Średnia z 12.4 skacze mi do 14 km/h ;-p (wszystko przez to pchanie i śnieżne telepanie). Do Wieliczki jadę tą samą drogą, górki zaczynają mnie coraz bardziej męczyć. W Wieliczce ponownie korzystam z tego terenowego skrótu, na którym podczas ostrego zjazdu zaliczam niegroźnego fikołka. Z Wieliczki mam już tylko czarny asfalt i coraz więcej buraków na drodze. Wymija mnie kilku "gazeciarzy", co strasznie podnosi mi ciśnienie. Kraków "miasto kultury", phi, chyba chamstwa i buractwa drogowego.

Do domu zajeżdżam o 19:38, zostawiam sakwy, biorę zapięcie do roweru, sprawdzam adres i ruszam po przesyłkę. Niestety zamiast jechać najkrótsza i najlepiej mi znaną drogą, jadę przez Olszę, mylę ronda i zamiast wyjechać na Dobrego Pasterza 100, wyjeżdżam na 200, zawracam, znowu coś mylę na rondzie, zawracam do numeru 200 i ponownie jadę tak, jak jechałem przed chwilą, paranoja z tymi oznaczeniami ulic. Niestety spóźniam się o 2/3 minuty. Nikogo już tam nie ma i wygląda na to, że ten ktoś wcale nie siedział tam do 20:00. Wnerwiam się na siebie i całą tą sytuację i jadę do domu. Otwieram chipsy, zaglądam na BS-a i patrzę, że wycieczkę dnia ma jakiś nowy trenażejro, który dopiero co się zarejestrował i w ciągu dnia, na dwie tury "wykręcił" 114.8 km. Noż kurwa myślę sobie. To ja zapierdzielam 108 km na mrozie, a taka "menda" zarejestrowana dzisiejszego dnia świeci z wycieczką dnia? Nie ma bata. Czekam na Rudzisko, która zaraz wróci z pracy i proponuję jej małe dokręcenie po uspokajające piwko. Zwykle nie robię takich akcji, ale teraz muszę przyznać, że krew mnie zalała. Gdyby dalej wisiał nocny wynik XTNT nigdzie bym się już nie ruszał, ale teraz nie wytrzymałem, zmieniłem buty i w drogę. Pojechaliśmy do Żabki, nie tej najbliższej, ale ciut dalszej, zresztą tę bliższą też nawiedziliśmy, bo zapomnieliśmy zakupić jeszcze przyprawy do grzańca. Na tym całym 7 kilometrowym dokręcaniu o mało nie zostaliśmy rozjechani przez jakieś tępe babsko. Dogoniłem ją nabuzowany na światłach, rypnąłem w szybę i skląłem na czym świat stoi. Wyglądała jakby zrobiła pod siebie. Może następnym razem się zastanowi, zanim wyminie rowerzystę na 3/4 centymetry.

Dzień ogólnie bardzo udany, niestety końcówka do bani, muszę więcej cukierków z melisą zażywać. Kurde, jak ja czasami nie znoszę tego miasta, a szczególnie jego chamskich mieszkańców.

Do minusów wycieczki muszę dopisać zgubienie osłony przeciwsłonecznej do swojej sigmy 10-20, trzeba będzie się wykosztować ze 30 zeta albo sprzedać kiedyś ten obiektyw bez osłonki ;-p.

Ale się rozpisałem, patologia w czystej postaci...

Traska na bikeroutetoaster oraz na bikemap.net:





Mgliście.... © stamper


Lajtowy początek © stamper


Targam byka za rogi © stamper


Czerwony szlak © stamper


Jeden z przystanków edykacyjnych © stamper


Tonie w śniegu © stamper


Wreszcie cel © stamper


Obserwatorium astronomiczne im. Tadeusza Banachiewicza na Lubomirze © stamper


Zima w pełni © stamper


Znikające ślady © stamper


W stronę Kudłaczy © stamper


Wytracanie wysokości © stamper


Żółty szlak © stamper


Przełęcz Sucha (715m. n.p.m.) © stamper


Samotność... © stamper


Dane wyjazdu:
18.21 km 0.20 km teren
01:02 h 17.62 km/h:
Maks. pr.:36.25 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Transportowo...

Wtorek, 15 stycznia 2013 · dodano: 16.01.2013 | Komentarze 2

Rower to jest jednak uniwersalna maszyna. Nie dość, że pozwala nam się dosyć sprawnie przemieszczać, sprawia nam przyjemność to jeszcze można na nim przetransportować wydawałoby się niemożliwe do przewiezienia gabaryty. Nie będę, tu wrzucał zdjęć z Afryki czy Azji gdzie ludzie na rowerach to niemal całe swoje domy targają, wystarczy że wczoraj kilka osób wybałuszało na nas oczy gdy z Majstrem Pigulskim wieźliśmy na jego niezawodnym bolidzie moją pralkę. Najpierw starą a później nową. Dało radę, choć pralka ważyła 60 kg.

Po południu pojechałem wysłać pewien rower do Warszawy a koło 15 skoczyliśmy z Rudziskiem do Plazy na zakupy, skąd również przytargaliśmy kilkadziesiąt kilo żarcia. Jak widać można żyć bez samochodu.

Dystans krótki bo chciałem się dziś zresetować na dalszą część miesiąca.
Kategoria < 100 km, Miasto


Dane wyjazdu:
69.37 km 2.50 km teren
03:40 h 18.92 km/h:
Maks. pr.:39.11 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Poniedziałek...

Poniedziałek, 14 stycznia 2013 · dodano: 15.01.2013 | Komentarze 3

Przed pracą "na dwóch rowerach" podjechałem do mbiku, skąd jutro wysyłam do Warszawy treka. Nawet spoko się jechało, trochę wolno, ale nigdzie mnie nie ślizgnęło i jakoś pokonałem te ośnieżone 3.5 km. Może dodam sobie nową kategorię: "jazda na 4 kółkach" bo w ciągu roku kręcę tak ze 200 km dowożąc różnym ludziom rowery ;-p. W pracy byłem od 14, trafiały mi się dziś dosyć dziwne łączenia, dzięki czemu trochę km się wykręciło. Co do warunków, to do 20 było spoko, później zaczęła się kolejna już śnieżna masakra, chyba największa tej zimy. Pługów znowu nie widziałem, piaskarek również, chyba "porządkowi" wyjechali na ferie zimowe. Jutro nareszcie mam wolne i to nie jeden dzień a trzy. Wtorek poświęcę na ogarnięcie kilku spraw na mieście ale na środę i czwartek pasowałoby coś rowerowego wykombinować...

Dane wyjazdu:
60.11 km 1.00 km teren
03:12 h 18.78 km/h:
Maks. pr.:40.47 km/h
Temperatura:-7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mrozik...

Niedziela, 13 stycznia 2013 · dodano: 14.01.2013 | Komentarze 3

Przymroziło dzisiaj trochę, wieczorem nawet do -8'C, poza Krk było zapewne ze 3/4 stopnie zimniej. Ogólnie to nie jeździło się dziś najlepiej, po pierwsze przez mróz i ślizgawicę na jezdni, po drugie przez zagęszczenie Owsiaków na rynku i w jego okolicy. Policji i straży miejskiej było dziś tyle na mieście, że mogło się wydawać, że trwa u nas stan wojenny. Aż tak kradną te skarbonki z drobnymi, że potrzeba dziś było tylu "bodygardów" na ulicach?

Służb mundurowych było co niemiara, za to nie widziałem dziś żadnej solarki, piaskarki czy jakiegoś spychacza, tak więc stan dróg był w opłakanym stanie. Kulałem się, więc powolutku, zresztą na szybszą jazdę i tak nie miałem dziś siły ani ochoty.

Dane wyjazdu:
58.50 km 0.00 km teren
03:04 h 19.08 km/h:
Maks. pr.:36.94 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Śnieg...

Sobota, 12 stycznia 2013 · dodano: 13.01.2013 | Komentarze 4

Niemal cały dzisiejszy dzień sypało i niemiłosiernie wiało. Rano (9:30 to dla mnie diabelsko wczesna godzina) podjechałem pod galerię odebrać pewien rower dla internetowego znajomego z Warszawy (2 km jechałem kulałem się z drugim rowerem), a na 13 znowu poturlałem się do roboty. Przez to "ranne" wstawanie byłem cały dzień trochę senny, tak więc po odbębnieniu roboty nie siedziałem za długo przed kompem tylko zaległem na wyrku. W ten sposób "uśpiłem" nieco czujność goniącego mnie w rankingu Morsa, którego cały dzień bolały kły i nie poszalał za wiele.

Powrót z pracy bulwarami, tak aby "dokręcić" niecałe 4 km, a nuż się przydadzą na koniec roku ;-p.



Dane wyjazdu:
68.55 km 0.10 km teren
03:34 h 19.22 km/h:
Maks. pr.:38.02 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Piątek, weekendu początek...

Piątek, 11 stycznia 2013 · dodano: 12.01.2013 | Komentarze 7

Jakieś dzisiaj panowało ponadprzeciętne chamstwo na drogach. O dziwo, nie ze strony taksiarzy a gości w dobrych furach. Myśli sobie taki jeden z drugim co to nie on, jedzie bryką za 100 tysięcy to przecież nie będzie się kulał 25 km/h za rowerzystą. "Wyminę gnojka, zepchnę go z drogi. A co, wolno mi, jam jest pan i władca krakowskich dziurawych asfaltów. Nieważne, że jest ślisko, sypie śnieg, drogi dziurawe, trzeba zadupcać ile fabryka dała. A nuż się jakaś "laska" za moją furą obejrzy". Jakoś się ci ludzie tych dobrych samochodów dorobili a mimo to słoma im z butów wystaje, eh krakowskie zarobasy...

Dane wyjazdu:
42.93 km 0.00 km teren
02:15 h 19.08 km/h:
Maks. pr.:39.42 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mokro...

Czwartek, 10 stycznia 2013 · dodano: 11.01.2013 | Komentarze 3

Rano rozgrzebałem Meridę, wymieniłem łańcuch, kasetę, hak do przerzutki, tylną przerzutkę i w końcu linkę do niej. Niestety nie na wiele się to zdało, napęd dalej skakał. Potrzebny był jeszcze przeszczep korby. Jako, że przed pracą nie udało mi się już tego ogarnąć to musiałem wyprowadzić ze stajni Czarnego Stefana. Nie lubię za bardzo śmigać tym rowerem w pracy, bo zawsze mam większe obawy, że ktoś mi "wyprawówkę" gwizdnie. Stevens również trochę już szwankuje, trzeba by wyregulować przerzutki i z początkiem wiosny również zmienić kasetę i łańcuch bo te już wytyrałem przez jakieś 7/8 tysięcy a wcześniej też ktoś śmigał na tym napędzie.

Po powrocie z robótki ponownie wziąłem się za reanimację Meridy. Zlazło mi z tym z półtorej godziny, założyłem nową korbę, przeszczepiłem starą przerzutkę, tyle że podmieniłem w niej kółeczka oraz przykleiłem połamany "ekran" manetki. Na stojaku nie hulało to najlepiej, więc miałem pewne obawy czy wszystko dobrze ogarnąłem. Aby to sprawdzić wyprowadziłem Meridę na krótki 1.5 km spacer. Na szczęścia wszystko gra, stara bryka jeszcze nie umarła, kolejny przeszczep się powiódł. Rower ma już przejechane około 48 tysięcy km, do 50 niedaleko, na setkę zdecydowanie bym nie liczył ;-p.