Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi stamper vel kudłaty ze wschodniej roztoczańskiej wygwizdówki. Obecnie pomieszkuje sobie w bardzo zadymionej mieścinie, którą tubylcy zwą Krakowem. Wspólnie z Bikestats ma przejechane zaledwie 54489.15 kilometrów w tym 1132.07 w jakimś tam terenie. Mógłby jeździć więcej ale za dużo czasu marnuje na tego beznadziejnego bikestatowego bloga i inne internetowe dziadostwa. Na dziś większą radość sprawiają mu zagraniczne eskapady i w przyszłych latach będzie się starał powolutku, z sakwami eksplorować coraz to nowe obce terytoria. Jeździ sobie z bardzo małą prędkością średnią, coś około 19.92 km/h. Od czasu do czasu bywa obładowany sakwami jak wół (taką jazdę lubi najbardziej) i wcale się tym nie chwali, bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy stamper.bikestats.pl
Flagolicznik zamontowałem w drugiej połowie września 2010 roku. Free counters!
Wpisy archiwalne w kategorii

Sakwiarstwo

Dystans całkowity:11681.78 km (w terenie 475.07 km; 4.07%)
Czas w ruchu:596:54
Średnia prędkość:19.57 km/h
Maksymalna prędkość:73.60 km/h
Suma podjazdów:73957 m
Liczba aktywności:91
Średnio na aktywność:128.37 km i 6h 33m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
150.02 km 8.20 km teren
07:57 h 18.87 km/h:
Maks. pr.:59.38 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1936 m
Kalorie: kcal

Same klęski...

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 0

Pecha ciąg dalszy z poprzedniego dnia. Już na starcie okazuje się, że B. ma kapcia, na dopompowaniach dojeżdżamy do Krosna tam wymieniam dętkę. Bolą mnie plecy po spaniu na jakichś wystających z ziemi kamieniach (spałem wiele razy po rowach i innych dziwnych miejscach ale chyba mało kiedy spało mi się aż tak niewygodnie). Pogoda trochę lepsza choć kilka razy kropi deszcz. Kierujemy się cały czas na południe, mimo że najchętniej klapnąłbym przed kompem i wcinał chipsy.

Za Chyrową obieram terenowy "skrót" na którym obydwoje łapiemy kapcie i na jednym z postojów gryzą mnie czerwone mrówki. Ochota do jazdy żadna. W Krempnej zauważamy, że Beacie znowu ucieka powietrze, raz jeszcze zmieniam dętkę, uszkadzając przy tym wentyl (chujowe presty), co ostatecznie zniechęca mnie do walki z towarzyszącym nam na tym wyjeździe pechem. Postanawiamy wracać na jakiś pociąg. Pojawiają się różne opcje w końcu pada na Tarnów. Jest godzina 18 a my mamy na budziku ledwo ponad 75 km. Do Tarnowa drugie tyle. Zaczynamy wiec mocniej cisnąć i tak do 120 km jedziemy całkiem sprawnie, rozmemłanie gdzieś uciekło. Jakieś 20/25 km przed Tarnowem Rudzisko trochę słabnie (dosyć pofalowana trasa daje o sobie znać), jedziemy więc wolniej, mimo to na pociąg docieramy 40 minut przed czasem. O 1 w nocy jesteśmy w Krakowie, myślimy jak to dobrze, że ten wypad się już skończył.

Plan zdecydowanie nie został osiągnięty (mieliśmy przez Słowację wjechać w Pieniny), mimo to jakieś plusy można znaleźć. Beata pobiła swój rekord kilometrowy (i to po górach), zaliczyliśmy kilka nowych gmin i obiecaliśmy sobie, że na pewno jeszcze wrócimy na Podkarpacie i Magurę bo naprawdę warto.

Cerkiew w Chyrowej. © stamper


Na szlaku... © stamper


Stamperowe skróty... © stamper


Myscowa... © stamper


Cerkiew w Krempnej. © stamper


Krempna... © stamper


Podkarpacie... © stamper


Znowu skróty... © stamper


Wiatraki... © stamper


W stronę Tarnowa. © stamper




Dane wyjazdu:
57.52 km 1.10 km teren
03:06 h 18.55 km/h:
Maks. pr.:51.96 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:801 m
Kalorie: kcal

Podkarpacie...

Środa, 15 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 0

Wypad z Rudziskiem. Od początku wszystko zaczęło się źle. Najpierw odpadł Majki, później za późno się zebraliśmy, przez co w Ropczycach byliśmy około 16. Od samego początku towarzyszył nam deszcz i temperatura bliższa połowie października a nie sierpnia. Na 15 km użądliła mnie osa w łeb co mnie już kompletnie wnerwiło. Jechać mi się nie chciało i tylko powoli turlałem się do przodu. Spaliśmy w jakimś sadzie na jabłkach a ja dodatkowo na jakichś kamulach przez które kompletnie się nie wyspałem. Tak wiec jak położyłem się wnerwiony to tak samo a być może jeszcze bardziej wkurzony wstałem następnego dnia.



Dane wyjazdu:
202.10 km 19.17 km teren
09:21 h 21.61 km/h:
Maks. pr.:61.73 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1133 m
Kalorie: kcal

Po Mondiale...

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 30.07.2012 | Komentarze 4

Wypad po nowe oponki, miałem jechać dzień wcześniej ale mi się nie chciało. Za karę zlało mnie na trasie. Około 70 km darłem przez śląskie i zagłębiowskie miasta. Trasa taka sobie, urozmaicały mi ją liczne, krótkie podjazdy oraz odcinki terenowe (niebieski szlak między Trzebinią i Jaworznem oraz trasy w puszczy dulowskiej). Między 130 a 165 km strasznie mnie ścięło. Czułem się jakoś struty i "przesłodzony" ilością zjedzonych przeze mnie batoników oraz czekolad. Polepszyło mi się tuż przed Tenczynkiem gdy wjechałem na znakomity nowy asfalt.

W drodze powrotnej odwiedziłem brata w Nawojowej Górze obczaić jego nowy rower. Powrót przez Kleszczów, dawno nie jechałem tą trasą do Balic. Położyli nowy asfalt więc można tam teraz nieźle "pocinać", nawet po ciemku tak jak ja teraz jechałem.

Do 200 km zabrakło mi około 150 metrów więc pod domem dokręciłem jeszcze małe kółeczko aby dystans wyglądał "poważniej" ;-).

Lepsza mapka na bikeroutetoaster, bikemap.net jest gówniany



Zdjęć mało bo pogoda i trasa nieciekawa.

Ścieżka w Puszczy Dulowskiej. © stamper


Kalwaria Piekarska. © stamper


Zamek w Będzinie. © stamper


Kokpit sterowniczy. © stamper


Niebieskim szlakiem... © stamper


Smrodowniki, Trzebinia. © stamper


Niebieski szlak... © stamper


Dane wyjazdu:
106.59 km 3.55 km teren
04:51 h 21.98 km/h:
Maks. pr.:54.01 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:364 m
Kalorie: kcal

Kralova Hola (1948 m.n.p.m.) powrót polski (BB-Krk)...

Niedziela, 15 lipca 2012 · dodano: 30.07.2012 | Komentarze 0

Jakieś 25 km z Mileną i Pawłem (dzięki za przemiłe towarzystwo i nocleg). Później już samotnie omijając główne drogi. Trasa dosyć prosta, praktycznie bez górek.

Wypad na Kralową Holę zakończony, Tatry Wysokie i Niskie objechane, znajomi odwiedzeni. Pogoda w miarę dopisała, widoki przepiękne, trzeba będzie się tam jeszcze kiedyś wybrać spenetrować boczne ścieżki.

Mapka na Bikeroutetoaster



Wzdłuż Wisły... © stamper


Dane wyjazdu:
145.66 km 4.90 km teren
07:09 h 20.37 km/h:
Maks. pr.:59.38 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1332 m
Kalorie: kcal

Kralova Hola (1948 m.n.p.m.) powrót słowacko-polski...

Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 30.07.2012 | Komentarze 0

Budzę się o 4:40, otaczają mnie mgły. Jest około 7 stopni. Jest mi zimno, ciuchy dalej wilgotne po wczorajszej ulewie. Po kilkunastu minutach wyłażę z krzaków i powoli turlam się do wertepkach do asfaltowej drogi. Na rozgrzewkę robię kilka zdjęć, po czym czeka mnie blisko 10 km podjazd na prawie 1100 metrów. Jestem bardzo senny, nie chce mi się jechać, optymizmem nie napawa mnie również otaczająca mnie mgła, która skutecznie pozbawia mnie podziwiania okolicznych widoków.

Na szczycie przełęczy staję na chwilę, pstrykam jakieś gniotki we mgle, coś tam sobie przegryzam a w międzyczasie ku mojemu zaskoczeniu i zadowoleniu mgła błyskawicznie opada. Biorę się za zjazd, na jednym z zakrętów zatrzymuję się zrobić kilka następnych zdjęć. Widoki robią naprawdę spore wrażenie. Zjazd jest dosyć łagodny, ma za to ponad 20 km. W rozpędzeniu się przeszkadza bardzo silny boczno-tylny wiatr który miejscami niemal spycha mnie z jezdni. W Zubereku robię ostatnie słowackie zakupy (cola i jakieś słodkie bułki). Zaczyna mi się coraz lepiej jechać. Wiatr raz przeszkadza raz pomaga. Szybko dojeżdżam do Namestova gdzie fotografuję wznoszącą się na granicy słowacko-polskiej Babią Górę.

Od Namestova czeka mnie długi łagodny podjazd na przełęcz korbielowską (czy jak ona się tam zwie). Drogi im bliżej polskiej granicy stają się coraz gorsze. Na przełęcz wjeżdżam bardzo szybko, generalnie podjazd jest bardzo delikatny, taka ciut większa zmarszczka (choć to prawie 800 m.n.p.m.). Na granicy mam przejechane niecałe 80 km. Zaczyna się zjazd, za kilkanaście km mam się spotkać z Pawłem na trasie. Zjazd dosyć szybki choć droga bardzo dziurawa i ruch coraz większy. Mijam kilku kolarzy ale niestety polskie rowerowe "przecinaki" kolejny raz pokazują, że słoma im z butów wystaje. Żaden nie odmachuje na przywitanie, mimo, że to ja jadę znacznie szybciej od nich. Kij im w szprychy, chyba w ogóle przestanę witać się z polskimi szosowcami bo średnio tylko co czwarty odpowie na [b]moje[b] przywitanie. Na szczęściu statystyki trochę poprawiają ludzie na mtb i zdecydowanie sakwiarze.

W Jeleśni spotykam się z Pawłem skąd bocznymi drogami kierujemy się w stronę Bielska. Jakieś 15 km przed BB łapie nas deszcz, chwilę czekamy na przystanku by po jakichś 20 minutach wertepkowymi skrótami wjechać do Bielska. W mieście jakiś gość prawie nas rozjeżdża na przecięciu jezdni ze ścieżką rowerową (mieliśmy pierwszeństwo), coś tam jełop jeszcze sapie zza szyby. Szkoda, że się nie zatrzymał bo chętnie bym mu nawdupcał w ten pusty blachosmrodowy łeb. Po 18-stej jesteśmy już na miejscu wcinamy świetne kanapeczki i oczywiście pijemy piwko w miłej atmosferze. Jutro Paweł Z Mileną mają zamiar odprowadzić mnie pod Oświęcim...

Mapka na Bikeroutetoaster





Gniotki:

W krzakach po lewej miałem nocleg... © stamper


Kościółek w Liptovskich Matiasovcach. © stamper


We mgle na przełęczy... © stamper


Wyłonił się z mgły... © stamper


Inspiracje... © stamper


Trochę bliżej... © stamper


Trochę szerzej... © stamper


Doliny we mgle. © stamper


Babia Góra (Diablak) od słowackiej strony. © stamper


Okolice Żywca... © stamper


Jazzkoszmar (Paweł) vel Zawadzkasik... © stamper


Kudłaty vel Stamper i jego kobyła... © stamper


Dane wyjazdu:
110.83 km 16.40 km teren
07:06 h 15.61 km/h:
Maks. pr.:52.96 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1803 m
Kalorie: kcal

Kralova Hola (1948 m.n.p.m.) drugie 0.5...

Piątek, 13 lipca 2012 · dodano: 24.07.2012 | Komentarze 0

Pobudka o 3;46, na minutę przed nastawionym budzikiem, zęby szczekają mi z zimna. Jest 5 stopni powyżej zera. Do szczytu jeszcze 670 metrów w tym nie wiem ile jeszcze szutru, który utrudnia mi podjazd. Powoli pakuje się na rower i ruszam dalej. Im wyżej tym robię więcej zdjęć. Podjazd jest dosyć równy, około 10/12% nachylenia. Widoki przepiękne, pogoda dopisuje wiec pstrykam mnóstwo zdjęć. Niewyspanie tak bardzo nie przeszkadza. Przeszkadzać zacznie mi w dalszej części trasy gdy przez kilka godzin będę jechał jak jakieś zombi.

Na szczycie dalej strzelam foty, później pora na kilkanaście km zjazdu, w tym 6 km szutru. Trzeba uważać, sporo dziur i kamieni. Za Sumiacem mam cały czas sporo w dół. Jest już około 9 rano. Droga staje się bardziej ruchliwa. Łapie mnie potworna senność. Wlokę się 20km/h (mimo, że mam w dół) podtrzymując powieki i uważając aby nie wjechać w jakiś rów. Jadę tak przez najbliższe kilka godzin. Około 15 wpierniczyłem się w jakieś terenowe "skróty" dzięki który kilkaset metrów musiałem targać oddzielnie rower i sakwy oraz zrobiłem około 300 metrów w pionie więcej, trochę mnie to jednak rozbudza. Aby było jeszcze ciekawiej zaczęła się istna ulewa, którą próbowałem przeczekać na jakimś przystanku. Po 80 minut siedzenia i zbijania bąków przez następną godzinę próbowałem złapać stopa. Miałem nadzieję, że jakiś tirowiec zechce mnie wywieźć poza ścianę deszczu, ale oczywiście wyszła z tego kupa.

Nieźle wkurwiony i przemoczony ruszam w końcu w dalszą trasę, czeka mnie podjazd na przełęcz Certovicką (1238 m.n.p.m). Wjeżdżam na nią kompletnie przemoczony, w cholernej mgle i temperaturze około 10'C. Klnę na te pogodę niczym świat stoi.

Na zjeździe trochę się wypogadza, powoli robi się ciemno. W Kralovej Lehocie podjeżdżam na dworzec (już drugi raz dzisiaj odwiedzam podrzędną stacyjkę) ale ponownie nie ma żadnego pociągu, który by mnie "podrzucił" więcej niż 10 km. Decyduję się jednak podjechać te kilka km do Liptovskiego Mikulasa. Czekając na pociąg wcinam więc kolacyjkę i zakładam coś suchego. Pociąg podjeżdża po okolo 30 minutach, ciężko się do niego wgramolić, drzwi wąskie jak w naszych pośpiesznych. Konduktor mnie popędza, i coś tam mruczy po swojemu pod nosem. W Liptowskim Mikulaszu jestem po 15/20 minutach (odległość pokonana pociągiem to około 14 km dzisiejszej trasy, na mapce między 98/99 a 112/113 km). Po wyjściu z pociągu i krótkim posiedzeniu na stacji czuję się trochę lepiej, ubrania podeschły. Jako, że szybko się ściemnia, to za tym miasteczkiem postanawiam szukać jakiejś dziupli na nocleg. Gdy tak penetruję przydrożne "miejscówki" podjeżdża do mnie patrol zawsze wścibskiej słowackiej policji. Pytają co ja tu robię i czego tu szukam o tej porze (akurat przy fajnej miejscówce). Coś tam im ściemniam, że zatrzymałem się na chwilę i jadę dalej do Polski. Oni patrzą na mnie jak na debila (przecież jest prawie 22 a do Polandu z 80 km po górach) i pierdzielą jakieś farmazony o niedźwiedziach. Po kilku minutach się rozjeżdżamy. Moja miejscówka w betonowej rurze jest spalona, bo te mendy mogą jeszcze tędy wracać hehe. Muszę jechać dalej. Odjeżdżam ze 4 km i kładę się w jakiejś większej kępie krzaczorów. Znowu owijam się namiotem. ogólnie nie polecam takiego noclegu bo namiot robi się mokry od środka więc nie jest zbyt komfortową karimato-kołdrą. Spać się da ale nie każdy lubi takie survivalowo-głupkowate legowiska. Ważne, że przestało padać.





Gniotki:

Widok na Sumiac. © stamper


Droga na Kralovą Holę. © stamper


Buszujący w trawie... © stamper


Poranne światło. © stamper


Słowackie klimaty. © stamper


Kto rano wstaje... © stamper


Podjeżdżając na Kralovą Holę... © stamper


Temperatura się podnosi. © stamper


Na Kralovą... © stamper


Widziane z góry. © stamper


Zakrętasy... © stamper


Polskie chipsiki... © stamper


Coraz wyżej. © stamper


Słońce się budzi. © stamper


Cel wyjazdu. © stamper


Przestrzeń. © stamper


Słowackie wioski... © stamper


Miasteczka wśród gór... © stamper


Stefan na tle Tatr... © stamper


Kralova Hola. © stamper


Na Kralovej. © stamper


Na szczycie. © stamper


Wieża przekaźnikowa na Kralovej Holi. © stamper


Zaczynam zjazd... © stamper


Pod tatrami. © stamper


Panorama z Kralovej Holi. © stamper


Zjeżdżam z tej góry... © stamper


Znowu widoczek. © stamper


Panorama... © stamper


Kralova Hola widziana z daleka... © stamper


Słowackie klimaty. © stamper


Tu się pogubiłem... © stamper


Trzeba było popchać... © stamper


Poza szlakiem... © stamper


Fajcenie może zabijat... © stamper


Na przełęczy certowickiej... © stamper


Przełęcz Czertowice (Certowice 1238 m.n.p.m.) we mgle. © stamper


Dane wyjazdu:
112.65 km 4.50 km teren
06:14 h 18.07 km/h:
Maks. pr.:63.19 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2054 m
Kalorie: kcal

Kralova Hola (1948 m.n.p.m.), dzień 0.5...

Czwartek, 12 lipca 2012 · dodano: 24.07.2012 | Komentarze 1

Nie chce mi się pisać za wiele bo i nie ma o czym, nadarzyła się okazja na kilkudniowy wypad więc zebrałem dupę w troki i pojechałem w "świat". Stało się to z 7-dmio godzinnym opóźnieniem (nie dla mnie poranne wstawanie po pracy do 24). Start z Poronina o 16:30, po drodze sporo czasu "zmarnowałem na robienie zdjęć. Gdy zaczęło się ściemniać pożegnałem się z płynną jazdą. Jakoś nie mogłem się skupić na jeździe i robiłem coraz to częstsze przystanki a to na batonika a to znowu zaczynałem się przebierać to znów wymyślałem coś innego aby tylko "ukraść" trochę nocy. Generalnie słowackie asfalty są w lepszej kondycji niż nasze więc mojego "grzebania" nie mogę zrzucić na jakość nawierzchni.

W wielu słowackich wioskach przez które przejeżdżałem praktycznie nie widziałem Słowaków tylko Romów. Mnóstwo ich tam jest, może to przypadek a może po prostu Słowacy w nocy śpią a Romowie się szwendają bez celu i wychodzą na "ploty". Na "nocleg" udałem się o godzinie 2:15 na podjeździe po Kralova Holę. Uciąłem sobie 85 minut drzemania na wysokości 1280 m.n.p.m, zawinięty w namiot, bo nie chciało mi się go rozkładać. Opóźnienie może i wyszło mi na dobre bo dzięki temu na szczycie Kralovej Holi byłem razem z budzącym się nad Tatrami słońcem. W sumie to się zastanawiam czy nie zlepić tego dwudniowego dystansu w jeden bo sumie czy 80 minut drzemki przy temperaturze 5'C w przydrożnym rowie można nazwać snem?



&feature=related

I na koniec kilka gniotków:

Okolice Bukowiny... © stamper


Okolice Bukowiny Tatrzańskiej. © stamper


W stronę granicy... © stamper


Na Słowacji... © stamper


Tatry polsko- słowackie. © stamper


Słowackie przestrzenie... © stamper


Przestrzeń... © stamper


Złota godzina. © stamper


Szeroki kąt... © stamper


Pod Tatrami... © stamper


Horyzontu kres... © stamper


Pasmo Łomnicy. © stamper


Dane wyjazdu:
226.58 km 9.10 km teren
09:54 h 22.89 km/h:
Maks. pr.:56.17 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1272 m
Kalorie: kcal

Przelotowo: Łódź-Kraków...

Środa, 4 lipca 2012 · dodano: 05.07.2012 | Komentarze 2

Pierwsze 120 km z dobrym wiatrem, po tym jak wjechałem na Jurę wiać zaczęło w twarz, zaczęły się też górki. Niby niewysokie ale kto jeździł po Jurze ten wie, że potrafią dać w kość (kto nie wierzy, niech jedzie się przekonać). Trasę jechałem po nieprzespanej nocy w pociągu na trasie Władysławowo-Gdynia Główna-Kutno-Łódź Kaliska.

Zastanawiałem się jak będą się zachowywać moje ścięgna Achillesa, które trochę mi dokuczały po mojej ostatniej rekordowej trasie (536.91 km z sakwami bez spania). Było jednak w porządku. Najbardziej na trasie dokuczał mi upał i "przesłodzenie" żywieniowe. Między 24 a 108 km nie zatrzymałem się ani razu (co jest moim rekordem jazdy bez dotykania ziemi). Później zacząłem "zwiedzać" i robić zdjęcia więc z płynną jazda mogłem się już pożegnać.

Łódź i drogi w województwie łódzkim zrobiły na mnie dobre wrażenie, choć po ostatnich włóczęgach w warmińsko-mazurskim oraz pomorskim i tak niewiele mogło mnie już zaskoczyć.

Jak to zwykle na polskich drogach, obok złej nawierzchni największym utrapieniem byli kierowcy tirów. Czas chyba wyrobić sobie pozwolenie na broń i zacząć wozić ze sobą shotguna. Ktoś w tym kraju powinien zabrać się za tą hołotę i przed daniem prawka na tiry zrobić im jakieś porządne testy psychologiczne.

Dalszy opis i zdjęcia jutro, niestety po tygodniu włóczęgi trzeba wrócić do rzeczywistości i iść do pracy.

Mapki z trasy:




Mapka na Bikeroutetoaster



Dane wyjazdu:
89.79 km 24.10 km teren
04:51 h 18.51 km/h:
Maks. pr.:50.60 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:574 m
Kalorie: kcal

Skończyć co niedokończone...

Sobota, 30 czerwca 2012 · dodano: 19.12.2012 | Komentarze 0

Budzę się dosyć wcześnie mimo, że nie spałem od kilkudziesięciu godzin. Szybko zwijam hamak i wertepami kieruję się wciąż na północ. Po kilku kilometrach dojeżdżam do jakiejś wioski gdzie uzupełniam zapasy. Wyglądam chyba nieszczególnie bo miejscowi jakoś dziwnie na mnie patrzą. Wciąż jadę bocznymi drogami, sporo z nich to kocie łby i szutr, dokucza mi dosyć wysoka temperatura. Przed południem jestem w Wejherowie do którego doprowadziły mnie naprawdę fajne serpentynki. Miejscowość robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie, jest naprawdę ładna tylko dlaczego jest tam tak duży ruch. Chcę zrobić jakieś zdjęcia ale wszędobylscy ludzie i samochody skutecznie mnie do tego zniechęcają. Uciekam więc stamtąd jak najszybciej. Za miastem czeka mnie dosyć nieoczekiwany podjazd, idzie mi on jak krew z nosa, zmęczenie coraz bardziej się we mnie kumuluję. Aby nie zasnąć gdzieś na drodze wbijam się w piękne lasy Puszczy Darżlubskiej. Przez Leśniewo i Mechowo dojeżdżam do Starzyna gdzie pod kościołem zauważam niepokojące czarne chmury, temperatura spada błyskawicznie, wzmaga się silny wiatr. Postanawiam wydobyć z siebie resztki sił i żwawszym tempem kieruję się w stronę Jastrzębiej Góry.

W miejscowości Tupadły baterie w gps-ie mi padły ;-), więc po raz ostatni na trasie wchodzę do sklepu. Ekspedientka dziwnie na mnie patrzy, nie bardzo wiedziałem o co chodzi, dopiero gdy w Jastrzębiej G. zobaczyłem swoją brudną, spaloną i umęczoną gębę przestałem się dziwić wnikliwym spojrzeniom "obcych". Do Jastrzębiej docieram tuż po 14, szybko znajduję kiermasz na którym pracuje Rudzisko i biorę od niej klucze do mieszkania. Idę się jakoś ogarnąć, wyspać i wykąpać. Około 20 dzwoni do mnie Jarek, że podąża od strony Helu do Jastrzębiej, kilka minut przed 21 wyjeżdżam mu na spotkanie. Gdy go widzę stwierdzam, że wygląda jak śmierć, dowiaduję się od niego, że Bogdan wrócił do Lublina pociągiem z Gdyni (kontuzja achillesa). Jarek nie chce iść na "kwaterę" tylko chce się udać na plażę kontemplować zachód słońca. Kupujemy po 2 browary na łebka i rozwalamy się na plaży. Siedzimy tak i gadamy do 22:30 po czym spadamy do mieszkania. Jarek musi się jeszcze ogarnąć i chociaż cokolwiek wyspać a pociąg z Władysławowa do Lublina ma tuż po 4 rano. Postanawiam mu towarzyszyć z rana, musimy wstać odpowiednio wcześnie ponieważ nie możemy jechać zbyt szybkim tempem ponieważ Jarkowi kilkadziesiąt km przed celem pękła tylna obręcz. Zasypiamy około 24, w głowach szumi nam z niewyspania...

Lepsza mapka i gorsza mapka:





Moja noclegownia © stamper


Trasa rowerowa szarych mnichów © stamper


Pomorskie krajobrazy © stamper


Po szutrze... © stamper


Przydrożny krzyż © stamper


Jarek i jego bryka... © stamper


To już jest koniec... © stamper


Dane wyjazdu:
536.91 km 36.70 km teren
25:31 h 21.04 km/h:
Maks. pr.:50.51 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1280 m
Kalorie: kcal

Rekordzik... Odwiedzić Rudzisko

Czwartek, 28 czerwca 2012 · dodano: 06.07.2012 | Komentarze 13

Mój rekordowy dystans z sakwami (i bez również). 315 km zostało zrobione z Jarkiem i Bogdanem reszta już samotnie. Rudzisko przebywa obecnie nad morzem, więc nadarzyła się okazja aby trzepnąć jakąś rekordową trasę. Jarek także miał zamiar dotrzeć z Parczewa nad morze, także było już dwóch szaleńców. Trzeci znalazł się kilka dni przed wyjazdem (Bogdan) i dalej nie pozostało nam nic innego jak tylko starać się zrealizować ten śmiały plan.

Wystartowaliśmy z Jarkiem spod jego domu trochę po 3 rano, spaliśmy zaledwie 2.5 godziny ponieważ dzień wcześniej oglądaliśmy półfinał portugalsko-hiszpański (była dogrywka i karne). Wstawanie o drugiej w nocy to dla mnie zbrodnia, w sumie ja się często kładę o tej porze a teraz musiałem się pakować i ruszać w trasę. Z Bogdanem spotkaliśmy się przy fontannie w Parczewie około 4 nad ranem. Później już śmigamy we trzech delektując się budzącym nowym dniem na Podlasiu. Trasa którą jechaliśmy (jechałem) została wytyczona na wariata, 20 minut przed wyjściem na pociąg do Nałęczowa skąd jechałem dzień wcześniej na Polesie, stąd na trasie nie obyło się bez niespodzianek.

Początkowo jechało mi się tak sobie, mimo że do godziny 7 wiatr za bardzo nie przeszkadzał, co niestety miało miejsce przez następne 240 km. Byłem bardzo śpiący i jakoś nie mogłem się rozkręcić. Chłopaki trzymali równe tempo, jechaliśmy na zmiany po 2/3 km. Około 90 km wpierniczyliśmy się w las (kochany gps) i kilka km darliśmy po piachu.

Po pierwszej setce średnią mieliśmy około 23 km/h niby słaba ale w końcu jechaliśmy z sakwami, poza tym żaden z nas nie jechał wcześniej tak długiej trasy więc nie za bardzo wiedzieliśmy jak rozłożyć siły. Po setce zatrzymujemy się w również pod sklepem gdzie uzupełniamy zapasy a Bogdan ma pierwszego piwnego "pitstopa".

Po 8-smej ruch na drogach robi się coraz większy, mimo że omijamy Warszawę szerokim łukiem na drodze towarzyszą nam tiry, które kilkakrotnie spychają nas z jezdni. W Wyszkowie przekraczamy Bug, gdzie zatrzymujemy się w jakiejś azjatyckiej knajpie i jemy ich dziwaczne dania co później odbijało nam się czkawką (szczególnie mi). Po posiłku ruszamy dalej, ja czuję się nie najlepiej. Kręci mi się w głowie i masakrycznie chce mi się stać. Mówię chłopakom, że muszę się zatrzymać na moment. Stajemy pod jakąś stacją benzynową gdzie wypijam litr jakiegoś taniego energetyka i wcinam snickersa (przy okazji Bogdan ma drugi piwnystop). Po kilkunastu minutach takiego postoju i sporej dawce tauryny czuję się niemal jak nowo narodzony. Znowu zaczynam dawać zmiany i zapierniczać z werwą. W Pułtusku przekraczamy Narew. Do Ciechanowa jedziemy ciut naokoło, po drodze zatrzymujemy się w jakiejś wiosce na uzupełnienie zapasów (trzeci piwny-stop). Z Ciechanowa już droga wojewódzką (615) kierujemy się na Mławę, ruch i wiatr trochę ustał.

Powoli przesuwamy się coraz dalej na północ, zbliżając się do granic północnego Mazowsza. Około 22 docieramy do Mławy. Bogdan ma coraz większe problemy ze ścięgnami. Na budziku już 300 km więc chwilę odpoczywamy na rynku. W Mławie chłopaki decydują się jednak odpuścić nocna jazdę i postanawiają się rozbić kilka km za miastem. Rozstajemy się około 23, po wspólnym przebyciu 315 km postanawiam dalej jechać sam.

Kieruję się na Działdowo, przy okazji opuszczając Mazowsze wjeżdżam w warmińsko -mazurskie. Drogi trochę się psują. Jestem coraz bardziej śpiący. Robie coraz częstsze przerwy aby tylko jakoś przetrwać noc. Z 10 km za Działdowem odbijam w boczne drogi. W Turzy Wielkiej robię sobie dłuższy postój po kościołem. Ucinam sobie dwie krótkie drzemki z przerwą na podjadanie (25 i 15 minut). Noc jest bardzo ciepła co zwiastuje niezły upał następnego dnia. Po około 70/80 minutach przerwy ruszam dalej. Zaczyna świtać. Robię trochę zdjęć, bocznymi dziurawymi drogami kieruje się na Lubawę. Zdjęcia zajmują mi sporo czasu, staram się jakoś rozruszać aby nie nie zasnąć za kierownicą. Na jakiejś bocznej górce drzemię kolejne 20/25 minut po czym już ostrzej ruszam przed siebie. Przy jakimś pierwszym otwartym sklepie uzupełniam zapasy żywieniowe. Wypijam też litrowego Blacka co w końcu stawia mnie na nogi. O tym jak daleko odjechałem już od południa polski przekonuje się słuchając sprzedawcy, który w co drugim słowie mówi "jo, jo".

Droga z Lubawy do Iławy to chyba najgorszy fragment tej trasy, masakryczny ruch, brak pobocza, mnóstwo tirów, beznadziejne muldy przy krawędzi jezdzni. Kilkukrotnie zostałem zepchnięty z drogi, kierowcy z Warmii wydają mi się nieźle pojebani. Powoli zaczynam tęsknić za wariatami z Małopolski. Z Iławy drogą 521 udaję się wciąż na północ. Dojeżdżam do gminy Prabuty gdzie pstrykam kilka zdjęć (wjeżdżam do województwa pomorskiego). Zaczynają się pierwsze małe "zmarszczki" na tej ogólnie płaskiej jak stół trasie.

Z Prabut lasami, ponad 9 km bez asfaltu, dojeżdżam do drogi 524 i dalej innymi drogami wojewódzkimi dojeżdżam do Gniewu. Tutejsze asfalty są bardzo kiepskiej jakości. Z rzadka "kładę" się na lemondce, na tych dziurach jest po prostu zbyt niebezpiecznie. Upał daje mi się coraz bardziej we znaki. Temperatura wynosi ponad 30 stopni. Około 14-stej dojeżdżam do Gniewu gdzie ze 20 minut czekam na prom. To czekania i sama przeprawa nieźle mnie osłabiła. Upał stał się dla mnie nieznośny. Chwilę odpoczywam na drugim brzegu Wisły pod zamkiem, by w końcu około 15:20 ruszyć w dalszą drogę. Z 10 km cisnę krajową jedynką. Zastanawiam się nawet czy nie jechać nią aż do Gdańska, droga ma dosyć szeroki pas techniczny, ruch jest co prawda na niej spory ale szybko jadące auta podciągają mnie do przodu.

Po chwili postoju na skrzyżowaniu do Pelplina postawiam jednak jechać bocznymi drogami, wygrywa rozsądek, że lepiej nie ryzykować jazdy w takim upale i zmęczeniu słońcem po tak ruchliwej trasie. Za Janiszewem na 15 minut kładę się w krzakach, nie śpię ale zamykam oczy. Staram się jakoś przetrwać ten lejący się żar z nieba. W Pelplinie kupuję trochę owoców oraz nowy zapas płynów. Powoli zaczyna się robić chłodniej.

Za Pelplinem poruszam się coraz to bardziej dziwnymi bocznymi dróżkami, jak nie po piachu to po jakichś kamiennych kocich łbach, szutrze i przeróżnego rodzaju płytówkach. Chyba najbardziej przypadł mi do gustu szutrowy odcinek wzdłuż jeziora zduńskiego, choć jego końcówka była już nieźle piaszczysta a na dodatek prowadziła sporo pod górę. Ogólnie taka jazda bocznymi dróżkami ma swoje zalety, niestety raczej nie na takich dystansach, mając ze sobą sakwy i po praktycznie dwóch nieprzespanych nocach.

Na w miarę normalną drogę wbijam się w Godziszewie skąd do Trąbek Wielkich (co za nazwa) śmigam drogą nr 222. W Trąbkach znowu odbijam na zadupia, na jednej z takich polnych dróżek urywam dolny hak od sakwy. Nie naprawiam tego, ponieważ tak obciążone sakwy bardzo dobrze trzymają się na samych górnych hakach. Powoli zaczynam mieć dość tych wertepów. Mam już za sobą ponad 30 km poza asfaltowych traktów i 500 km w nogach. Zbliża się też kolejna noc. Decyduję się więc odbić z wertepów na Kolbudy i Gdańsk, skąd miałem zamiar podjechac do Władysławowa pociągiem.

W Kolbudach po krótkiej rozmowie z Rudziskiem dochodzę do wniosku, że nie będę się przedzierał do Gdańska, w sumie nawet nie wiedziałem, czy miałbym tam wieczorem jeszcze jakiś pociąg do "Władka". Postanawiam zjechać z głównej trasy i ponownie wjechać na kocie łby. Zaczynam żałować, że zjechałem z tej porypanej wyznaczonej na "głupa" trasy. Decyduję się na nią wrócić, na gps-ie widzę jakiś leśny skrót. Droga okazuje się zamknięta szlabanem ale to dla rowerzysty przecież nie problem. Wjeżdżam ponownie w las, po około 2 km wertepków stwierdzam, że jednak rezygnuje i nie będę zarywał kolejnej nocy tłukąc się po nieznanych leśnych drogach. Swój sakwiarski rekord (nie jeżdżę na golasa) i tak poprawiłem o ponad 230km, resztę trasy postanawiam dokończyć jutro. Chwilę szukam miejsca na nocleg i gdy po kilku minutach znajduję odpowiednie drzewa rozwieszam swój hamak, bo przecież nie po to wiozłem go przeszło 500 km aby teraz spać na ziemi. Zasypiam bardzo szybko, trochę zawiedziony, że jednak nie dałem rady dociągnąć tych kilkudziesięciu km do Jastrzębiej Góry.


Podsumowując wyjazd, muszę przyznać, że był on bardzo szalony, szczególnie ten brak wytyczenia wcześniej trasy, takie jechanie z głupa może jest i dobre na 100/150 km ale nie na 500/600. Przeżyć przeżyłem, z lekka pobolewały mnie następnego dnia Achillesy, spiekłem sobie gębę i trochę poobijałem dupsko. Generalnie jednak nie było tak źle, bez obciążenia na pewno przejechałbym tę trasę, również gdyby nie przeciwny wiatr pierwszego dnia (około 230 km) to pewnie także dotarłbym do celu za "jednym machnięciem". No cóż trudno, jeszcze pewnie kiedys się spróbuję z taką trasą, ale pewnie ruszę w drogę o ciut późniejszej porze niż 3 rano, bądź dnia poprzedniego przynajmniej się wyśpię ;-).

Muszę również bardzo podziękować Jarkowi i Bogdanowi bez których raczej nie zrobiłbym tej trasy na raz. Bogdan gratuluję życiówki, bardzo miło było Cię poznać i do zobaczenia na trasie. Jarek, dzięki za inicjatywę i pomysł, do następnego oczywiście ;-).



Mapka:


Rekordowy jest nie tylko dystans, ale również ilość zdjęć jakie wrzucę do jednej wycieczki ;-p:

Podlasie się budzi. © stamper


Podlasie... © stamper


Gdy słońce się budzi... © stamper


Poranne mgły. © stamper


Stojaki na siano... © stamper


Tak nas prowadził GPS... © stamper


Bogdan i Jarek przed Warszawą... © stamper


Nad Bugiem. © stamper


Rzeka Bug... © stamper


Nad Narwią. © stamper


Słońce się kładzie. © stamper


W stronę słońca. © stamper


Na horyzont. © stamper


Nowy dzień... © stamper


Świtanie... © stamper


Prześwity... © stamper


Gmina Prabuty © stamper


I moje prabuty. © stamper


Stefan na kocich łbach. © stamper


Pomorskie drożyny... © stamper


Widziane z bliska... © stamper


Na końskim szlaku... © stamper


Przeprawa promowa w Gniewie © stamper


Zamek w Gniewie. © stamper


Nad brzegiem Wisły... © stamper


"Gniewny zamek"... © stamper


Nadwiślańska skarpa. © stamper


Pelplińskie wiatraki. © stamper


W krainie wiatraków. © stamper


Droga wzdłuż jeziora zduńskiego. © stamper


Zmiana nawierzchni. © stamper


Widziane z bliska... © stamper


Zbliża się wieczór. © stamper


I znowu zmiana nawierzchni, kilkadziesiąt metrów wcześniej urwałem dolny hak od sakwy... © stamper


W tej ambonie mógłbym się wreszcie zdrzemnąć. © stamper


Stefan na płytówce. © stamper


Mój nowy sakwiarski rekord. © stamper