Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi stamper vel kudłaty ze wschodniej roztoczańskiej wygwizdówki. Obecnie pomieszkuje sobie w bardzo zadymionej mieścinie, którą tubylcy zwą Krakowem. Wspólnie z Bikestats ma przejechane zaledwie 54489.15 kilometrów w tym 1132.07 w jakimś tam terenie. Mógłby jeździć więcej ale za dużo czasu marnuje na tego beznadziejnego bikestatowego bloga i inne internetowe dziadostwa. Na dziś większą radość sprawiają mu zagraniczne eskapady i w przyszłych latach będzie się starał powolutku, z sakwami eksplorować coraz to nowe obce terytoria. Jeździ sobie z bardzo małą prędkością średnią, coś około 19.92 km/h. Od czasu do czasu bywa obładowany sakwami jak wół (taką jazdę lubi najbardziej) i wcale się tym nie chwali, bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy stamper.bikestats.pl
Flagolicznik zamontowałem w drugiej połowie września 2010 roku. Free counters!
Wpisy archiwalne w kategorii

Samotnie

Dystans całkowity:8516.63 km (w terenie 451.96 km; 5.31%)
Czas w ruchu:423:37
Średnia prędkość:20.10 km/h
Maksymalna prędkość:68.77 km/h
Suma podjazdów:44200 m
Liczba aktywności:84
Średnio na aktywność:101.39 km i 5h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
38.90 km 0.10 km teren
01:58 h 19.78 km/h:
Maks. pr.:36.76 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 65 m
Kalorie: kcal

Odprowadzić Jarosława...

Niedziela, 1 lipca 2012 · dodano: 19.12.2012 | Komentarze 1

Pobudka 20 po 3 rano, szybkie zbieranie gratów i fru na dworzec we Władysławie, wiozłem Jarka sakwy bo mu dzień wcześniej pękła obręcz. Na dworcu byliśmy tuż po 4, mimo to było tam sporo niedobitków wracających do Gdyni, Gdańska po imprezowym wieczorze we Władku.

Po tym jak Jarek wsiadł w pociąg postanowiłem pojechać na Hel, po drodze zatrzymałem się tuż za Władkiem aby pstryknąć kilka fotek wschodzącego słońca:



Wschód słońca © stamper


Stevensior... © stamper


Budzi się dzień © stamper


Falochrony... © stamper


Świat na pomarańczowo i żółto... © stamper


Idzie burza... © stamper


Trochę powylegiwałem się na plaży, miałem nawet zamiar się dłużej zdrzemnąć gdy nagle na horyzoncie pojawiły się czarne okraszone błyskawicami chmury. Zabrałem więc swe dupsko z plaży i udałem pod najbliższy daszek gdzie przesiedziałem przeczekując deszcz z dobrą godzinę po czy ruszyłem dalej. Dojechałem do mierzei helskiej i znowu poszedłem w kimę na plaży. Po 15 minutach drzemki zbudził mnie deszcz i to nie byle jaki tylko nadupcający z impetem. Miałem dość, zarówno niewyspania jak i tej pogody, zawróciłem w połowie trasy na hel z powrotem do Jastrzębiej. Zlało mnie konkretnie, na dodatek w Rozewiu jakiś skurwiel tak mnie obryzgał, że nawet na twarzy miał wodę z kałuży. Normalnie zatłukłbym skurwysyna jakbym go wtedy dorwał. Hel nie osiągnięty ale polskie chamstwo i piekiełko musiało mnie dopaść.

Dane wyjazdu:
89.79 km 24.10 km teren
04:51 h 18.51 km/h:
Maks. pr.:50.60 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:574 m
Kalorie: kcal

Skończyć co niedokończone...

Sobota, 30 czerwca 2012 · dodano: 19.12.2012 | Komentarze 0

Budzę się dosyć wcześnie mimo, że nie spałem od kilkudziesięciu godzin. Szybko zwijam hamak i wertepami kieruję się wciąż na północ. Po kilku kilometrach dojeżdżam do jakiejś wioski gdzie uzupełniam zapasy. Wyglądam chyba nieszczególnie bo miejscowi jakoś dziwnie na mnie patrzą. Wciąż jadę bocznymi drogami, sporo z nich to kocie łby i szutr, dokucza mi dosyć wysoka temperatura. Przed południem jestem w Wejherowie do którego doprowadziły mnie naprawdę fajne serpentynki. Miejscowość robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie, jest naprawdę ładna tylko dlaczego jest tam tak duży ruch. Chcę zrobić jakieś zdjęcia ale wszędobylscy ludzie i samochody skutecznie mnie do tego zniechęcają. Uciekam więc stamtąd jak najszybciej. Za miastem czeka mnie dosyć nieoczekiwany podjazd, idzie mi on jak krew z nosa, zmęczenie coraz bardziej się we mnie kumuluję. Aby nie zasnąć gdzieś na drodze wbijam się w piękne lasy Puszczy Darżlubskiej. Przez Leśniewo i Mechowo dojeżdżam do Starzyna gdzie pod kościołem zauważam niepokojące czarne chmury, temperatura spada błyskawicznie, wzmaga się silny wiatr. Postanawiam wydobyć z siebie resztki sił i żwawszym tempem kieruję się w stronę Jastrzębiej Góry.

W miejscowości Tupadły baterie w gps-ie mi padły ;-), więc po raz ostatni na trasie wchodzę do sklepu. Ekspedientka dziwnie na mnie patrzy, nie bardzo wiedziałem o co chodzi, dopiero gdy w Jastrzębiej G. zobaczyłem swoją brudną, spaloną i umęczoną gębę przestałem się dziwić wnikliwym spojrzeniom "obcych". Do Jastrzębiej docieram tuż po 14, szybko znajduję kiermasz na którym pracuje Rudzisko i biorę od niej klucze do mieszkania. Idę się jakoś ogarnąć, wyspać i wykąpać. Około 20 dzwoni do mnie Jarek, że podąża od strony Helu do Jastrzębiej, kilka minut przed 21 wyjeżdżam mu na spotkanie. Gdy go widzę stwierdzam, że wygląda jak śmierć, dowiaduję się od niego, że Bogdan wrócił do Lublina pociągiem z Gdyni (kontuzja achillesa). Jarek nie chce iść na "kwaterę" tylko chce się udać na plażę kontemplować zachód słońca. Kupujemy po 2 browary na łebka i rozwalamy się na plaży. Siedzimy tak i gadamy do 22:30 po czym spadamy do mieszkania. Jarek musi się jeszcze ogarnąć i chociaż cokolwiek wyspać a pociąg z Władysławowa do Lublina ma tuż po 4 rano. Postanawiam mu towarzyszyć z rana, musimy wstać odpowiednio wcześnie ponieważ nie możemy jechać zbyt szybkim tempem ponieważ Jarkowi kilkadziesiąt km przed celem pękła tylna obręcz. Zasypiamy około 24, w głowach szumi nam z niewyspania...

Lepsza mapka i gorsza mapka:





Moja noclegownia © stamper


Trasa rowerowa szarych mnichów © stamper


Pomorskie krajobrazy © stamper


Po szutrze... © stamper


Przydrożny krzyż © stamper


Jarek i jego bryka... © stamper


To już jest koniec... © stamper


Dane wyjazdu:
536.91 km 36.70 km teren
25:31 h 21.04 km/h:
Maks. pr.:50.51 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1280 m
Kalorie: kcal

Rekordzik... Odwiedzić Rudzisko

Czwartek, 28 czerwca 2012 · dodano: 06.07.2012 | Komentarze 13

Mój rekordowy dystans z sakwami (i bez również). 315 km zostało zrobione z Jarkiem i Bogdanem reszta już samotnie. Rudzisko przebywa obecnie nad morzem, więc nadarzyła się okazja aby trzepnąć jakąś rekordową trasę. Jarek także miał zamiar dotrzeć z Parczewa nad morze, także było już dwóch szaleńców. Trzeci znalazł się kilka dni przed wyjazdem (Bogdan) i dalej nie pozostało nam nic innego jak tylko starać się zrealizować ten śmiały plan.

Wystartowaliśmy z Jarkiem spod jego domu trochę po 3 rano, spaliśmy zaledwie 2.5 godziny ponieważ dzień wcześniej oglądaliśmy półfinał portugalsko-hiszpański (była dogrywka i karne). Wstawanie o drugiej w nocy to dla mnie zbrodnia, w sumie ja się często kładę o tej porze a teraz musiałem się pakować i ruszać w trasę. Z Bogdanem spotkaliśmy się przy fontannie w Parczewie około 4 nad ranem. Później już śmigamy we trzech delektując się budzącym nowym dniem na Podlasiu. Trasa którą jechaliśmy (jechałem) została wytyczona na wariata, 20 minut przed wyjściem na pociąg do Nałęczowa skąd jechałem dzień wcześniej na Polesie, stąd na trasie nie obyło się bez niespodzianek.

Początkowo jechało mi się tak sobie, mimo że do godziny 7 wiatr za bardzo nie przeszkadzał, co niestety miało miejsce przez następne 240 km. Byłem bardzo śpiący i jakoś nie mogłem się rozkręcić. Chłopaki trzymali równe tempo, jechaliśmy na zmiany po 2/3 km. Około 90 km wpierniczyliśmy się w las (kochany gps) i kilka km darliśmy po piachu.

Po pierwszej setce średnią mieliśmy około 23 km/h niby słaba ale w końcu jechaliśmy z sakwami, poza tym żaden z nas nie jechał wcześniej tak długiej trasy więc nie za bardzo wiedzieliśmy jak rozłożyć siły. Po setce zatrzymujemy się w również pod sklepem gdzie uzupełniamy zapasy a Bogdan ma pierwszego piwnego "pitstopa".

Po 8-smej ruch na drogach robi się coraz większy, mimo że omijamy Warszawę szerokim łukiem na drodze towarzyszą nam tiry, które kilkakrotnie spychają nas z jezdni. W Wyszkowie przekraczamy Bug, gdzie zatrzymujemy się w jakiejś azjatyckiej knajpie i jemy ich dziwaczne dania co później odbijało nam się czkawką (szczególnie mi). Po posiłku ruszamy dalej, ja czuję się nie najlepiej. Kręci mi się w głowie i masakrycznie chce mi się stać. Mówię chłopakom, że muszę się zatrzymać na moment. Stajemy pod jakąś stacją benzynową gdzie wypijam litr jakiegoś taniego energetyka i wcinam snickersa (przy okazji Bogdan ma drugi piwnystop). Po kilkunastu minutach takiego postoju i sporej dawce tauryny czuję się niemal jak nowo narodzony. Znowu zaczynam dawać zmiany i zapierniczać z werwą. W Pułtusku przekraczamy Narew. Do Ciechanowa jedziemy ciut naokoło, po drodze zatrzymujemy się w jakiejś wiosce na uzupełnienie zapasów (trzeci piwny-stop). Z Ciechanowa już droga wojewódzką (615) kierujemy się na Mławę, ruch i wiatr trochę ustał.

Powoli przesuwamy się coraz dalej na północ, zbliżając się do granic północnego Mazowsza. Około 22 docieramy do Mławy. Bogdan ma coraz większe problemy ze ścięgnami. Na budziku już 300 km więc chwilę odpoczywamy na rynku. W Mławie chłopaki decydują się jednak odpuścić nocna jazdę i postanawiają się rozbić kilka km za miastem. Rozstajemy się około 23, po wspólnym przebyciu 315 km postanawiam dalej jechać sam.

Kieruję się na Działdowo, przy okazji opuszczając Mazowsze wjeżdżam w warmińsko -mazurskie. Drogi trochę się psują. Jestem coraz bardziej śpiący. Robie coraz częstsze przerwy aby tylko jakoś przetrwać noc. Z 10 km za Działdowem odbijam w boczne drogi. W Turzy Wielkiej robię sobie dłuższy postój po kościołem. Ucinam sobie dwie krótkie drzemki z przerwą na podjadanie (25 i 15 minut). Noc jest bardzo ciepła co zwiastuje niezły upał następnego dnia. Po około 70/80 minutach przerwy ruszam dalej. Zaczyna świtać. Robię trochę zdjęć, bocznymi dziurawymi drogami kieruje się na Lubawę. Zdjęcia zajmują mi sporo czasu, staram się jakoś rozruszać aby nie nie zasnąć za kierownicą. Na jakiejś bocznej górce drzemię kolejne 20/25 minut po czym już ostrzej ruszam przed siebie. Przy jakimś pierwszym otwartym sklepie uzupełniam zapasy żywieniowe. Wypijam też litrowego Blacka co w końcu stawia mnie na nogi. O tym jak daleko odjechałem już od południa polski przekonuje się słuchając sprzedawcy, który w co drugim słowie mówi "jo, jo".

Droga z Lubawy do Iławy to chyba najgorszy fragment tej trasy, masakryczny ruch, brak pobocza, mnóstwo tirów, beznadziejne muldy przy krawędzi jezdzni. Kilkukrotnie zostałem zepchnięty z drogi, kierowcy z Warmii wydają mi się nieźle pojebani. Powoli zaczynam tęsknić za wariatami z Małopolski. Z Iławy drogą 521 udaję się wciąż na północ. Dojeżdżam do gminy Prabuty gdzie pstrykam kilka zdjęć (wjeżdżam do województwa pomorskiego). Zaczynają się pierwsze małe "zmarszczki" na tej ogólnie płaskiej jak stół trasie.

Z Prabut lasami, ponad 9 km bez asfaltu, dojeżdżam do drogi 524 i dalej innymi drogami wojewódzkimi dojeżdżam do Gniewu. Tutejsze asfalty są bardzo kiepskiej jakości. Z rzadka "kładę" się na lemondce, na tych dziurach jest po prostu zbyt niebezpiecznie. Upał daje mi się coraz bardziej we znaki. Temperatura wynosi ponad 30 stopni. Około 14-stej dojeżdżam do Gniewu gdzie ze 20 minut czekam na prom. To czekania i sama przeprawa nieźle mnie osłabiła. Upał stał się dla mnie nieznośny. Chwilę odpoczywam na drugim brzegu Wisły pod zamkiem, by w końcu około 15:20 ruszyć w dalszą drogę. Z 10 km cisnę krajową jedynką. Zastanawiam się nawet czy nie jechać nią aż do Gdańska, droga ma dosyć szeroki pas techniczny, ruch jest co prawda na niej spory ale szybko jadące auta podciągają mnie do przodu.

Po chwili postoju na skrzyżowaniu do Pelplina postawiam jednak jechać bocznymi drogami, wygrywa rozsądek, że lepiej nie ryzykować jazdy w takim upale i zmęczeniu słońcem po tak ruchliwej trasie. Za Janiszewem na 15 minut kładę się w krzakach, nie śpię ale zamykam oczy. Staram się jakoś przetrwać ten lejący się żar z nieba. W Pelplinie kupuję trochę owoców oraz nowy zapas płynów. Powoli zaczyna się robić chłodniej.

Za Pelplinem poruszam się coraz to bardziej dziwnymi bocznymi dróżkami, jak nie po piachu to po jakichś kamiennych kocich łbach, szutrze i przeróżnego rodzaju płytówkach. Chyba najbardziej przypadł mi do gustu szutrowy odcinek wzdłuż jeziora zduńskiego, choć jego końcówka była już nieźle piaszczysta a na dodatek prowadziła sporo pod górę. Ogólnie taka jazda bocznymi dróżkami ma swoje zalety, niestety raczej nie na takich dystansach, mając ze sobą sakwy i po praktycznie dwóch nieprzespanych nocach.

Na w miarę normalną drogę wbijam się w Godziszewie skąd do Trąbek Wielkich (co za nazwa) śmigam drogą nr 222. W Trąbkach znowu odbijam na zadupia, na jednej z takich polnych dróżek urywam dolny hak od sakwy. Nie naprawiam tego, ponieważ tak obciążone sakwy bardzo dobrze trzymają się na samych górnych hakach. Powoli zaczynam mieć dość tych wertepów. Mam już za sobą ponad 30 km poza asfaltowych traktów i 500 km w nogach. Zbliża się też kolejna noc. Decyduję się więc odbić z wertepów na Kolbudy i Gdańsk, skąd miałem zamiar podjechac do Władysławowa pociągiem.

W Kolbudach po krótkiej rozmowie z Rudziskiem dochodzę do wniosku, że nie będę się przedzierał do Gdańska, w sumie nawet nie wiedziałem, czy miałbym tam wieczorem jeszcze jakiś pociąg do "Władka". Postanawiam zjechać z głównej trasy i ponownie wjechać na kocie łby. Zaczynam żałować, że zjechałem z tej porypanej wyznaczonej na "głupa" trasy. Decyduję się na nią wrócić, na gps-ie widzę jakiś leśny skrót. Droga okazuje się zamknięta szlabanem ale to dla rowerzysty przecież nie problem. Wjeżdżam ponownie w las, po około 2 km wertepków stwierdzam, że jednak rezygnuje i nie będę zarywał kolejnej nocy tłukąc się po nieznanych leśnych drogach. Swój sakwiarski rekord (nie jeżdżę na golasa) i tak poprawiłem o ponad 230km, resztę trasy postanawiam dokończyć jutro. Chwilę szukam miejsca na nocleg i gdy po kilku minutach znajduję odpowiednie drzewa rozwieszam swój hamak, bo przecież nie po to wiozłem go przeszło 500 km aby teraz spać na ziemi. Zasypiam bardzo szybko, trochę zawiedziony, że jednak nie dałem rady dociągnąć tych kilkudziesięciu km do Jastrzębiej Góry.


Podsumowując wyjazd, muszę przyznać, że był on bardzo szalony, szczególnie ten brak wytyczenia wcześniej trasy, takie jechanie z głupa może jest i dobre na 100/150 km ale nie na 500/600. Przeżyć przeżyłem, z lekka pobolewały mnie następnego dnia Achillesy, spiekłem sobie gębę i trochę poobijałem dupsko. Generalnie jednak nie było tak źle, bez obciążenia na pewno przejechałbym tę trasę, również gdyby nie przeciwny wiatr pierwszego dnia (około 230 km) to pewnie także dotarłbym do celu za "jednym machnięciem". No cóż trudno, jeszcze pewnie kiedys się spróbuję z taką trasą, ale pewnie ruszę w drogę o ciut późniejszej porze niż 3 rano, bądź dnia poprzedniego przynajmniej się wyśpię ;-).

Muszę również bardzo podziękować Jarkowi i Bogdanowi bez których raczej nie zrobiłbym tej trasy na raz. Bogdan gratuluję życiówki, bardzo miło było Cię poznać i do zobaczenia na trasie. Jarek, dzięki za inicjatywę i pomysł, do następnego oczywiście ;-).



Mapka:


Rekordowy jest nie tylko dystans, ale również ilość zdjęć jakie wrzucę do jednej wycieczki ;-p:

Podlasie się budzi. © stamper


Podlasie... © stamper


Gdy słońce się budzi... © stamper


Poranne mgły. © stamper


Stojaki na siano... © stamper


Tak nas prowadził GPS... © stamper


Bogdan i Jarek przed Warszawą... © stamper


Nad Bugiem. © stamper


Rzeka Bug... © stamper


Nad Narwią. © stamper


Słońce się kładzie. © stamper


W stronę słońca. © stamper


Na horyzont. © stamper


Nowy dzień... © stamper


Świtanie... © stamper


Prześwity... © stamper


Gmina Prabuty © stamper


I moje prabuty. © stamper


Stefan na kocich łbach. © stamper


Pomorskie drożyny... © stamper


Widziane z bliska... © stamper


Na końskim szlaku... © stamper


Przeprawa promowa w Gniewie © stamper


Zamek w Gniewie. © stamper


Nad brzegiem Wisły... © stamper


"Gniewny zamek"... © stamper


Nadwiślańska skarpa. © stamper


Pelplińskie wiatraki. © stamper


W krainie wiatraków. © stamper


Droga wzdłuż jeziora zduńskiego. © stamper


Zmiana nawierzchni. © stamper


Widziane z bliska... © stamper


Zbliża się wieczór. © stamper


I znowu zmiana nawierzchni, kilkadziesiąt metrów wcześniej urwałem dolny hak od sakwy... © stamper


W tej ambonie mógłbym się wreszcie zdrzemnąć. © stamper


Stefan na płytówce. © stamper


Mój nowy sakwiarski rekord. © stamper


Dane wyjazdu:
101.51 km 2.10 km teren
04:34 h 22.23 km/h:
Maks. pr.:49.25 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:277 m
Kalorie: kcal

Początek przygody...

Środa, 27 czerwca 2012 · dodano: 06.12.2012 | Komentarze 0

Trasa:



Do Nałęczowa docieram pociągiem z Krakowa z przesiadką w Kielcach. W pociągu do Kielc trafił mi się strasznie rozgadany konduktor, jak zaczął mi i moim współtowarzyszom z przedziału opowiadać swoje przemyślenia na przeróżne tematy (od polityki przez historię, kulinaria do disco polo) to normalnie nie mógł skończyć, biadolił nam o wszystkim i o niczym z dobre 50 minut. Najchętniej to bym go przegnał bo chciałem się przespać ale jakoś tak nie wypadało mu powiedzieć aby się po prostu zamknął. Z Kielc do Nałęczowa już bez przygód. W Nałęczowie byłem po 14, już przy samym dworcu trochę gubię drogę i mój "skrót wyprowadza mnie na jakieś pole z krzakami po pachy. Postanawiam dojechać do asfaltu i stamtąd już po śladzie z gps-u kierować się w stronę pałacu (muzeum) w Kozłówce.

Dojeżdżam tam około 16, pałac robi na mnie spore wrażenie a jeszcze większe otaczający go ogród po którym dostojnie spacerują pawie. Robię kilka zdjęć, wcinam jakieś kanapki i po 30 kilku minutach jadę dalej w stronę Ostrowa Lubelskiego gdzie mam zamiar sfotografować późno barokowy kościół w którego murach tkwią poniemieckie naboje artyleryjskie. Jadę bocznymi dróżkami, zaliczając okoliczne gminy, ruch na drogach prawie żaden. Do kościółka docieram o 18:30, cykam kilka fotek, słońce ładnie oświetla mury, obserwuję "wmurowane" w elewacje naboje. Dziwne, że kościół nie uległ całkowitemu zniszczeniu po takim ostrzale.

Z ostrowa kieruję się na Uhnin i Dębową kłodę gdzie mam spotkać się z Jarkiem z którym jutro mamy zamiar zrobić rekordową trasę (moja pierwsza w życiu "pińćsetka"). Spotykamy się w Dębowej Kłodzie skąd już razem przez Przewłokę zahaczając o miejscowy sklep dojeżdżamy do rodzinnej miejscowości Jarka (Kolonia Kolano). Na miejscu szybka kąpiel, kolacyjka i zabieramy się za oglądanie półfinału ME. Stawiałem na Portugalię, niestety wygrali Hiszpanie, dogrywka i karne trochę pokrzyżowały nam plan jako takiego wyspania się przed jutrzejszym wypadem. Spałem może 2 godziny o 3 z rana ponownie byłem już w siodle ;-)...

Kilka gniotków z trasy:

Pałac w Kozłówce © stamper


Dumny, jak to zwykle paw... © stamper


Socrealizm... © stamper


Pałac w Kozłówce © stamper


Stevens bikes © stamper


Muzeum Zamoyskich w Kozłówce © stamper


Naboje armatnie w ostrowskim kościele © stamper


Późnobarokowy kościół parafialny Niepokalanego Poczęcia NMP (1755-68) © stamper


Ostrów Lubelski © stamper


Dane wyjazdu:
18.91 km 0.00 km teren
00:41 h 27.67 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:179 m
Kalorie: kcal

Po Herculesa...

Poniedziałek, 14 maja 2012 · dodano: 15.05.2012 | Komentarze 2

Wstaję o 6 rano, 6:50 jestem już w osobówce do Miechowa, skąd idę z buta około 15 km, plus 3 km podwiózł mnie jakiś dobry człowiek. To już niestety nie te czasy kiedy po Polandzie można się było dosyć sprawnie przemieszczać autostopem. Po co wybrałem się za Miechów? Po Herculesa się wybrałem. Herculesa, czyli rower Pawła, który dwa dni wcześniej przytarł na jednym ze zjazdów głową asfalt (skończyło się na 5 szwach) i nie był w stanie kontynuować dalszej podróży. Rower ucierpiał znacznie mniej niż jego użytkownik, który w sumie również mimo tak poważnej wywrotki nie stracił ochoty do jazdy i ma zamiar jak najszybciej ponownie pojawić się w siodle.

"Bryka" została na dwa dni u przemiłej starszej Pani, której chciałbym ogromnie podziękować za pomoc i przechowanie roweru. Ta dobra Kobiecina nie chciała mnie dziś wypuścić od siebie, próbując ugościć mnie po królewsku wszystkim co miała w lodówce. Omal się przez to nie spóźniłem na pociąg powrotny do Krakowa. Zostałbym u niej dłużej ale niestety musiałem po 15 pojawić się w pracy. Obiecałem jej jednak, że się u niej zjawię, być może z pozszywanym już Pawłem. Ta Pani to naprawdę przemiła kobieta, tacy ludzie przywracają nadzieję, że w Polsce są jeszcze naprawdę życzliwi i dobrzy ludzie.

Dobrze, że miałem z górki i z wiatrem bo pewnie bym się spóźnił na ten pociąg a tak byłem 4 minuty przed czasem.

Mapka
Kategoria < 100 km, Samotnie


Dane wyjazdu:
79.30 km 0.00 km teren
03:27 h 22.99 km/h:
Maks. pr.:44.11 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:228 m
Kalorie: kcal

Przeworsk...

Środa, 25 kwietnia 2012 · dodano: 01.08.2012 | Komentarze 0

Z rodzinnych stron tylko do Przeworska, inaczej nie zdążyłbym na mecz (półfinał LM). Dalej do Krk pociągiem. Silny wmordęwind.

Mapa na Bikeroutetoaster



Dane wyjazdu:
167.05 km 10.40 km teren
07:48 h 21.42 km/h:
Maks. pr.:54.55 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:963 m
Kalorie: kcal

Roztocze przez pogórze dynowskie...

Wtorek, 24 kwietnia 2012 · dodano: 01.08.2012 | Komentarze 0

Pierwsze 40 km pod bardzo silny wiatr, następne 20 km z silnym wiatrem bocznym, reszta to wdupębocznywind. Gmina Wiązownica zaliczona. Kilka odcinków piaszczystych, kilka o zadziwiająco dobrej nawierzchni (w puszczy kilka km przed Starym Dzikowem). Lekkie problemy z prawym kolanem. Pierwszy tegoroczny dystans powyżej 150 km.

Zdjęć zrobiłem może z 10 ale nic ciekawego więc nie będę takimi gniotami zaśmiecał bloga. Jeden karaczan wystarczy:

Samotne drzewo. © stamper


Mapka na Bikeroutetoaster



Dane wyjazdu:
74.40 km 3.50 km teren
03:44 h 19.93 km/h:
Maks. pr.:52.21 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:369 m
Kalorie: kcal

Do brata + miasto...

Piątek, 23 marca 2012 · dodano: 25.03.2012 | Komentarze 3

Po mieście i do Brata do Nawojowej Góry, w pierwszą stronę przez Balice i Brzoskwinię w drugą przez Chrosnę, Cholerzyn, Liszki i tor kajakowy. Ostatnie 10 km z Rudziskiem.

W pierwszą stronę przez pół drogi regulowałem przerzutki bo coś mi tam pyrkotało i podskakiwało co chwilę. Powrót już w całkowitych ciemnościach po straszliwych dziurach, więc na zjeździe w Chrosnej nie dokręcałem. Powyżej 50 to i tak tam w nocy strach jechać.

Pierwszy wyjazd z garminem.

Kościółek w Morawicy. © stamper


Kościół w Morawicy. © stamper


Droga do Brzoskwini. © stamper


Podkrakowskie pola. © stamper
Kategoria < 100 km, Samotnie


Dane wyjazdu:
100.90 km 0.00 km teren
05:16 h 19.16 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:260 m
Kalorie: kcal

Roztocze Środkowe - Łańcut...

Piątek, 9 marca 2012 · dodano: 13.03.2012 | Komentarze 0

Od 10 km z coraz bardziej bolącym kolanem. Ból pod prawym kolanem niestety nie ustał mimo kilku dni odpoczynku. Próbowałem go zmniejszyć kombinując z ustawieniem siodełka, ale na niewiele się to zdało. W jeździe nie pomagał mi też dosyć spory "wmordęwind". Od Leżajska ciężko było mi już w ogóle kręcić a musiałem się pośpieszyć na pociąg do Łańcuta. Olałem jazdę do samego Rzeszowa, wolałem nie ryzykować poważniejszej kontuzji. Z rzeszowskiego dworca odebrał mnie Adapter. Podjechaliśmy do niego i wieczorem wypiliśmy co nieco na to moje bolące ścięgno. Chyba ponownie muszę zrobić sobie kilka dni przerwy od roweru aby ten ból w końcu przeszedł.

Była to z pewnością jedna z najbardziej bolesnych setek w moim życiu.



Dane wyjazdu:
12.99 km 0.00 km teren
00:31 h 25.14 km/h:
Maks. pr.:36.95 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 65 m
Kalorie: kcal

Paczki doszły...

Czwartek, 8 marca 2012 · dodano: 09.03.2012 | Komentarze 0

Poczta sprawiła się wyjątkowo sprawnie, zarówno łańcuch jak i hak do przerzutki jest już u mnie, można więc wrócić do normalnej jazdy. Dziś tylko do Józefowa i z powrotem sprawdzić jak to wszystko śmiga. Mój wyprawowy łańcuch (LX) z lekka zardzewiał ale udało się go przywrócić do życia. Jakoś zgryzł się z "obcą" kasetą. Przerzutki nie chodzą idealnie ale nie będę się z nimi bawił na razie, wymienię linki w Krakowie i wszystko powinno hulać jak ta lala.
Jutro uderzam na Rzeszów.