Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi stamper vel kudłaty ze wschodniej roztoczańskiej wygwizdówki. Obecnie pomieszkuje sobie w bardzo zadymionej mieścinie, którą tubylcy zwą Krakowem. Wspólnie z Bikestats ma przejechane zaledwie 54489.15 kilometrów w tym 1132.07 w jakimś tam terenie. Mógłby jeździć więcej ale za dużo czasu marnuje na tego beznadziejnego bikestatowego bloga i inne internetowe dziadostwa. Na dziś większą radość sprawiają mu zagraniczne eskapady i w przyszłych latach będzie się starał powolutku, z sakwami eksplorować coraz to nowe obce terytoria. Jeździ sobie z bardzo małą prędkością średnią, coś około 19.92 km/h. Od czasu do czasu bywa obładowany sakwami jak wół (taką jazdę lubi najbardziej) i wcale się tym nie chwali, bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy stamper.bikestats.pl
Flagolicznik zamontowałem w drugiej połowie września 2010 roku. Free counters!
Wpisy archiwalne w kategorii

Samotnie

Dystans całkowity:8516.63 km (w terenie 451.96 km; 5.31%)
Czas w ruchu:423:37
Średnia prędkość:20.10 km/h
Maksymalna prędkość:68.77 km/h
Suma podjazdów:44200 m
Liczba aktywności:84
Średnio na aktywność:101.39 km i 5h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
132.06 km 13.42 km teren
07:45 h 17.04 km/h:
Maks. pr.:47.63 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:733 m
Kalorie: kcal

Skandynawia. Dzień IV. 4/5 km za Hodared a 13 przed Alingsas - ławeczka na stadionie IFK Lane....

Wtorek, 21 czerwca 2011 · dodano: 22.08.2011 | Komentarze 3

Budzę się koło godziny 8, zbieram się nie za szybko (jak to ja), ponownie gotuję sobie z rana ryż na cały dzień i około 10 wyruszam w drogę. Do Alingsas docieram dosyć szybko, średnią mam ponad 23 km/h, w Alingsas trochę kluczę po mieście w poszukiwaniu poczty. Jakoś napotkani ludzie nie za bardzo potrafią mi wskazać właściwą drogę. Dopiero zaczepiony przeze mnie listonosz wskazuje mi właściwy kierunek. Muszę zawrócić około 1.5 km, na szczęście znałem już ten odcinek bo nim właśnie dojechałem do centrum ;-). Na poczcie załatwiam swoje sprawunki (musiałem wysłać do Polski ksero dowodu ;-p) i przy okazji robię spore zakupy doładowując swoją kobyłę kolejnymi kilogramami. Z Alingsas drogą nr 180 i 190 kieruję się na Sollebrunn, gdzie wjeżdżam na drogę numer 42. Na 42-jce dostaję na przywitanie strasznego wmordęwinda, tak więc moja średnia szybko spada na łeb na szyję.

42-jką jadę jeszcze kilkanaście km i na 56 km kończy się moje powtarzanie szwedzkiej trasy sprzed dwóch lat. Z głównej drogi skręcam w boczną acz ruchliwą drogę do Upphärad. Mijam po drodze m.in spore pole golfowe. W Upphärad pod tamtejszą kyrką (kościołem) wcinam przygotowany z rana obiadek. Trochę się byczę na trawie i po ponad godzinie ruszam w dalszą drogę. Pogoda w miarę dopisuje, nie pada ale w dalszym ciągu cholernie wieje. Jadę niewiele szybciej niż na drodze nr 42 (tam prułem z prędkością 12/13 km/h). Gdy skręcam w stronę Sjuntorp wiatr zaczyna trochę bardziej kotłować, raz wieje w plecy raz w twarz, raz w plecy. Z bocznych dróżek wjeżdżam na główną drogę nr E45, muszę się cofnąć trochę ponad 5 km do miejscowości Lilla Edet gdzie przekraczam most i udaję się na drugą stronę dosyć szerokiej rzeki Göta älv. Za mostem ponownie skręcam na północ i przez kilkanaście km jadę równolegle do znajdującej się po drugiej stronie rzeki E-45-tki. Tym razem wiatr zaczyna mi sprzyjać.

W miejscowości Utby odbijam na szutrówkę, nie mam tej drogi zbyt dokładnie opisanej na mapie ale decyduję się nią jechać. Następne km to ponad 13 km szutru aż do miejscowości Vassbo. Większość trasy prowadzi wzdłuż malowniczego jeziora, jest na tej drodze kilka rozjazdów, niestety nie ma o nich żadnej informacji ma mojej super-hiper dokładnej mapie o skali 1 do 600 000. No cóż zdałem się na swoją intuicję i słoneczko które wyznaczało mi kierunek jazdy. Wcześniej kilka razy w życiu już tak robiłem i jakoś zwykle się nie zawodziłem, tym razem również mi się powiodło. Dobrze, że się tam nie pogubiłem bo tam praktycznie ciężko byłoby kogokolwiek zapytać o drogę. Na tych kilkunastu szutrowych km mijałem raptem kilka domów i minęły mnie może ze 3 auta i aż jeden rowerzysta. Niestety gość był za szybki dla mnie, choć próbowałem go gonić, no ale on jechał na golasa, a mój rower był ubrany w wiele cebulowych warstw.

Na zjeździe do Vassbo odpalam pierwszy raz w swym żywocie kamerę w moim nowym aparacie, kręcę jakiś śmieszny filmik ale niestety chyba go tu nie zaprezentuję. Było w nim sporo trzasków, świstu wiatru i całkiem niezła prędkość ;-). Generalnie to te filmy w tym moim "sranonie" zajmują zdecydowanie za dużo miejsca, minuta i dwadzieścia sekund filmu zjadła mi aż 520 megabajtów. Szkoda miejsca na takie nieudolne plugastwa, pozostanę więc przy fotografowaniu i prezentowaniu fotograficznych gniotków. Może gdyby Kudłaty raczył ciut wcześniej zakupić nowy aparat (a nie tydzień przed wyjazdem) i trochę poćwiczyć a już w szczególności gdyby przeczytał instrukcję obsługi to coś by z tego było. No a tak wyszła dupa blada. Nie zamierzam jednak z tego powodu jakoś szczególnie rozpaczać, może kiedyś się za to zabiorę na razie jestem zbyt leniwy na naukę filmowania, wpierw przeca wypadałoby nauczyć się trochę lepiej fotografować ;-).

Do Uddevalli docieram około 22, z oddali widziałem bardzo długi most na fiordzie czy też przesmyku morskim, zrobiłem mu kilka zdjęć ale na kompie wyglądają na straszne miernoty. Chwilę krążę po mieście w poszukiwaniu właściwej drogi prowadzącej do Färgelandy. Olewam zakaz i wbijam się na autostradę po której jadę ze 2 km (akurat pod górkę) i w końcu natrafiam na właściwą drogę numer 172. Jest już dosyć późno, jakieś 14 km za Uddevallą znajduję przyzwoitą miejscówkę na ławce dla zawodników rezerwowych przy boisku klubu piłkarskiego IFK Lane. Komary tną jak głupie ale bez problemu zasypiam tuż po północy.

Kilka gniotków:

Szwedzka natura... © stamper


Przydrożny pałacyk... © stamper


Upphärads kyrka... © stamper


Kudłaty się leni... © stamper


Ścieżka spacerowa, Uddevalla... © stamper


Muzyka:



I mapka:



Dane wyjazdu:
132.67 km 0.00 km teren
07:40 h 17.30 km/h:
Maks. pr.:54.30 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:769 m
Kalorie: kcal

Skandynawia. Dzień III. Färgaryd/Nissaryd - 4/5 km za Hodared a 13 przed Alingsas ;-).

Poniedziałek, 20 czerwca 2011 · dodano: 22.08.2011 | Komentarze 2

Trasa:
Färgaryd/Nissaryd-Landeryd-Broaryd-Burseryd-Hacksvik-Axelfors-Svenljunga- Sexdrega (fajna nazwa) i dalej drogą numer 27 do Boras (prawdopodobnie był tam zakaz jazdy rowerem, pachniało mi to zdecydowanie autostradą ale połknąłem na chybcika te 20 km)-Sanhult-Hodared i jakaś szopa 4/5 km za Hodared i 13 km przed Alingsas przy drodze nr 180.

Nie jechało mi się dziś najlepiej, szczególnie pierwsze 80 km. Jakieś w miarę sensowne tempo zacząłem utrzymywać dopiero na ostatnich 50 km, co dziwne, ochotę do szybszej jazdy wyzwoliły u mnie podjazdy. W sumie to może i nie takie dziwne w moim wykonaniu, bo mnie płaszczyzny zdecydowanie nudzą i wprowadzają w jakieś zniechęcenie i apatię. Te pierwsze 80 km to była dla mnie jakaś mordęga, niby siły były ale ochoty za grosz. Może znudziły mnie te lasy i powtarzanie trasy sprzed dwóch lat, bo w sumie powtórzyłem ją dziś w około 90%. A może wpływ na mój dziś dzisiejszy nastrój miało pierwsze znużenie samotną jazdą. Trochę to dziwne jak nie ma do kogo gęby otworzyć. Zgadawywałem trochę przydrożne krowy i owce ale one jakoś wyczuwały mój obcy akcent i ciężko nam się było dogadać. Jakieś takie nieśmiałe te szwedzkie bydlęcia.

No cóż Szwecja mnie nuży, zbyt płasko i ciągle tylko (piękne co prawda) lasy i jeziora (ileż się można tym zachwycać). Do Svenljungi było stosunkowo płasko, za to po wjechaniu na drogę nr 27 do Boras czekały mnie nieustanne kilkudziesięciometrowe hopki. Zaczęło się więc robić ciekawiej i bardzo dobrze bo bym pewnie zdechł na tej trasie, z nudów oczywiście ;-). W Boras się nie zatrzymuję, choć miasto jest dosyć ładne, ponieważ zaczyna mocniej padać deszcz. Tak w ogóle to deszcz towarzyszył mi dziś przez jakieś 100 km (pogoda jak to w Szwecji, często gówniana). Najgorsza była bardzo intensywna mżawka tuż za samym Boras. Czekał tam też na mnie 5/6 km łagodny podjazd a ten zakichany deszcz powodował, że nic przez te swoje okularnikowe patrzałki nie widziałem. Podjazd pokonywałem więc powoli w granicach 10-12 km/h. Później miałem ciut w dół i znowu hopkę za hopką. Na tych małych zjazdach można było jednak troszkę przycisnąć z prędkością. Po 22 zacząłem się rozglądać za jakimś miejscem noclegowym. Oczywiście namiotu nie miałem zamiaru rozbijać bo i po co ;-p. Na 132 km znalazłem fajną szopę niestety okazała się zamknięta, wracając spod tej szopy wpadłem po kolana w obleśne bagienko, stopy zamiast się umyć jeszcze bardziej mi się zaśmierdziały hehe. Kilkaset metrów dalej wypatrzyłem następną szopę, tutaj drzwi udało się mi bez problemu otworzyć i wtargałem się z gratami do środka. Było tam sporo starego szmelcu do uprawy pola, ale miejsca na rower i spanie też się sporo znalazło. Mogłem również rozwiesić swoje szmaty aby choć trochę podeschły.

Przed snem jeszcze trochę czytam książkę i około północy zasypiam, licząc, że jutro pogoda się poprawi.Zdjęć nie zamieszczam, bo przez cały dzień zrobiłem ich aż 3, słownie trzy i żadne nie jest warte poświecenia mu choćby chwili uwagi. Zresztą i tak nie było nić ciekawego do sfotografowania, a deszcz to już w ogóle zniechęcał do wyciągania z torby aparatu.

Na mapce dzisiejsza trasa wygląda tak:



Dane wyjazdu:
159.94 km 15.12 km teren
08:43 h 18.35 km/h:
Maks. pr.:56.93 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:747 m
Kalorie: kcal

Skandynawia. Dzień II. Fulltofta Kyrka -Färgaryd/Nissaryd

Niedziela, 19 czerwca 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 2

Dzień II.
Wyruszam koło 10:20, muszę przyznać, że żal mi trochę było opuszczać tak przytulny kibelek ;-). Z rana nagotowałem sobie ryżu na cały dzień aby w trakcie jazdy nie marnować zbyt dużo czasu. Postanowiłem jechać bocznymi drogami. Z Fulltofty skierowałem się na Södrę Rorum omijając w ten sposób Höör. Fotografuję tam kościół, podobnie jak w Haglinge. Z Sösdali kieruję się przez Bronnestad do Tyringe. Z Matteröd do Tyringe mam dziś pierwszy i najdłuższy odcinek szutrowy (5.6 km), jedzie się po nim świetnie, lepiej niż po małopolskich asfaltach ;-p. Pogoda jest zmienna, co kilka km pokropuje deszcz. Z Tyringe kieruję się na Horlinge, ścigam na tym odcinku dwóch kolarzy, na jednym ze zjazdów wyciągam dzisiejszego maksa, blisko 57 km, co jak na niby płaską Szwecję nie jest takie łatwe, zwłaszcza z takim bagażem. Z Haglinge kieruję się na Malę, troszkę błądzę. Ponownie śmigam po szutrze (4.8 km).

Moja dzisiejsza trasa przebiega częściowo podobnie do tej którą pokonywałem dwa lata temu, jednakże spora część trasy trochę się różni. Z Mali kieruję się na główną drogę nr 117 do Markaryd. Przed Bjarnum omal nie rozjeżdżają mnie dwa tiry. Jak widać idioci są wszędzie, w Skandynawii jest ich po prostu trochę mniej, mimo to również trzeba uważać ;-). Przed Markaryd zabieram jeszcze mapki najbliższej okolicy i kieruję się podrzędną drogą w stronę Hinneryd, ten odcinek jest mi dobrze znany bo już tamtędy kiedyś jechałem ;-). Pod Hinneryd wcinam kanapki i ładuję telefon. Trochę niepokoi mnie ładowarka bo jakoś nie widać progresu naładowania mojej baterii. Setny kilometr osiągam na 10 minut przed godziną 18 (tak wcześnie już tego na tej wycieczce nie powtórzę). Przez Torpę docieram do Lindhult. Drogi są tu niemal całkowicie puste, z rzadka mija mnie jakieś auto, otaczają mnie piękne stare lasy mieszane. Sporo jest wiekowych dębów, taka przyroda naprawdę robi duże wrażenie. Wioski oddalone są od siebie od kilku do kilkunastu km, zazwyczaj jest to kilka rozsianych w okolicy drogi domków.

Niebo od kilu godzin pokrywają czarne ołowiane chmury, co jakiś czas z lekka kropi. Przed samym Lindhult rezygnuję z jazdy w stronę Unnaryd (tak jechałem z Marcinem dwa lata temu) i obieram kierunek na Hyltebruk, który ostatecznie również mijam bokiem. Powoli rozglądam się za jakimś sensownym miejscem do spania. Śmierdzący kibel napotkany po drodze zdecydowania odpada ;-p. Powoli robi się ciemno. W Hallaboke skręcam w stronę Färgaryd. Jadę kilka km po szutrze to znów po asfalcie, na budziku mam już ponad 150 km, za Färgaryd wykręcam na Nissaryd i w połowie drogi między tymi miejscowościami znajduję fajną miejscówkę na nocleg. Śpię sobie spokojnie i nawet wygodnie pod mostem...


Södra Rorum, kyrka... © stamper


Häglinge kyrka... © stamper


Droga podrzędna, Szwecja... © stamper


&

Dzisiejsza trasa:



Dane wyjazdu:
60.76 km 0.20 km teren
03:15 h 18.70 km/h:
Maks. pr.:45.19 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:256 m
Kalorie: kcal

Skandynawia. Dzień pierwszy a właściwie drugi... Ystad - Fulltofta Kyrka.

Sobota, 18 czerwca 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 4

Nadszedł w końcu czas aby uzupełnić te swoje wycieczkowe wypociny. Nie chce mi się strasznie, ale jakoś muszę się do tego zmusić, a zmuszam się do napisania czegokolwiek już dobre kilka tygodni hehe.

18 czerwca to pierwszy dzień jazdy a drugi od wyjechania z Krakowa. Poprzedni dzień i noc spędziłem w pociągu. Bite 13.5 godziny w naszym gównianym PKP, które jak zwykle dało dupy i zaserwowało rowerzystom aż jeden wagon z wieszakami na nasze wiełasipiedy. Wieszaki były aż na 3 rowery, słownie trzy, a rowerzystów około 20. No cóż w sumie czego ja się spodziewałem. Dwa lata temu, gdy również pokonywałem trasę Kraków-Świnoujście pociągiem, takiego wagonu nie było wcale. Więc jak widać postęp jest. Żartuję oczywiście, pkp to totalna żenada. W pociągu poznałem kilka zabawnych osób, m.in dwóch Krzysztofów (jeden z nich jechał na rowerową wycieczkę po Danii) oraz bardzo zabawnego Krystiana i Roberta, którzy wybierali się na kilkuset kilometrową trasę po polskim wybrzeżu. Całe bite 13.5 godziny przesiedziałem w przedziale rowerowym na podłodze, spałem ze 3 godziny, tyle też wypiłem piw i łyknąłem co nieco wódeczki. Było dosyć zabawnie. Dzięki chłopaki za miło spędzony czas.

Do Świnoujścia dotarłem około godziny 8 rano, Pomorze wita mnie deszczem, a jakżeby inaczej. Jak ja jadę do Skandynawii to zawsze musi padać. Nie pierwszy to przecież raz. Wydaję ostatnie polskie grosze, których prawdę mówiąc nie mam za wiele i udaję się do poczekalni promowej, gdzie obklejam półtorej swojej mapy. Na więcej nie starcza mi taśmy ;-p. Na prom do Szwecji wsiadam o 12, o 13 wypływamy. Podczas rejsu robię kilka gniotowatych zdjęć, tak złych, że nie warto je tu zamieszczać. Czytam instrukcję obsługi nowego aparatu i trochę książkę. Ogólnie trochę się nudzę. Kupuję sobie ostatni normalny obiad, naprawdę smaczny tak na marginesie (bigos i kiełbaska z ziemniakami) i czekam aż dobijemy do szwedzkiego wybrzeża.

Do Ystad zawijamy o godzinie 20:20. 10 minut później jestem już w trasie. Rower mam cieżki jak diabli, jak zwykle się przeładowałem i zabrałem mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Mam zamiar wykręcić dziś jeszcze trochę km.
Od samego startu czuję lekki głód. Za Sjöbo rozglądam się za jakimś przystankiem aby coś przekąsić. Znajduję stację z ławkami ok. 10 km dalej. Lekko pokropuje deszcz. Jest już po 22. Jem kanapki z czekoladą, humor jak to zwykle u mnie po zjedzeniu czekolady, znacznie mi się poprawia. Do zamierzonego celu czyli Fulltofty docieram po północy. Mam za sobą ciut powyżej 60 km, teren był troszkę pofalowany. Jako, że był to mój dopiero pierwszy dzień musiałem się trochę przyzwyczajać do jazdy z takim obciążeniem. Nocleg mam w inwalidzkim kibelku, pamiętałem go doskonale z mojej i Adaptera skandynawskiej wycieczki sprzed 2 lat. Śpi mi się tam doskonale ;-).

Na Bałtyku... © stamper


&feature=related


Trasa biegła mniej więcej tak:

/

Dane wyjazdu:
65.84 km 0.82 km teren
03:14 h 20.36 km/h:
Maks. pr.:62.90 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:409 m
Kalorie: kcal

Mogilany...

Środa, 8 czerwca 2011 · dodano: 12.06.2011 | Komentarze 0

Dzisiaj bardziej zakupowo, m.in nawiedziłem Mogilany, Mbike i Plazę. Rower Fajnie śmiga, środkowy blat wymieniony i jest git. Gdy jechałem z Mogilan do Skawiny troszkę mnie zmoczyło ale generalnie prześcignąłem burzę ;-). Trochę boję się bardziej rozpędzać bo nie czuję za dobrze jeszcze tych hamulców tarczowych na tylnym kole.
Kategoria < 100 km, Samotnie


Dane wyjazdu:
54.82 km 2.55 km teren
02:31 h 21.78 km/h:
Maks. pr.:60.84 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Ojcowski Park Narodowy...

Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 19.04.2011 | Komentarze 5

Dziś po 5 godzinach w pracy na stanowisku kulkogniota postanowiłem się kajtnąć kilka km aby trochę plecy rozprostować. Pogoda niemalże idealna, około 15 stopni i lekki wietrzyk. W pierwszą stronę do Ojcowa jechało mi się tak sobie, przez chwilę nawet ubolewałem nad swoją słabiutką formą, no bo jakże to tak sapać pod takie malutkie góreczki. Nie wiem co było tego przyczyną, może doskwierający lekko głód a być może dopakowane sakiewki na tylnym kole (nie lubię jeździć na pusto więc się okulbaczyłem około 15 kilogramowymi klamotami), a może po prostu po kilkutygodniowej przerwie od roweru jestem delikatnie mówiąc "Cienki Bolek" ;-p.
Jakieś 3/4 km przed Ojcowem zacząłem się zabawiać z przerzutkami, kręcąc nimi we wszystkie możliwe strony, moje eksperymenty trwały dobre 15 minut, co trochę wybiło mnie z rytmu. W końcu udało mi się poustawiać to ustrojstwo jako tako i pojechałem dalej. Po drodze zatrzymałem się kilka razy pstryknąć co nieco. Pod samym zamkiem w Ojcowie nie chciało mi się zatrzymywać, bo było tam za dużo ludzi. Udałem się więc od razu w stronę Skały, skąd już nieźle nadupcając z górki poleciałem na Kraków.
W samym Krakowie zbluzgał mnie jakiś debil którego o mało nie rozjechałem na ścieżce rowerowej. No cóż odkrzyknąłem niech spier...ala i łazi po chodniku a nie ścieżce i pojechałem spokojnie dalej...
Dzionek dziś był całkiem przyzwoity.

Od dzisiaj wrzucać będę zdjęcia 800x533 zamiast 900x600. Mniejsze nie rozłażą się tak na ekranie i pewnie lepiej będzie się je oglądać (wreszcie wysłuchałem Niradharowego głosu rozsądku ;-))

Zamek w Ojcowie. © stamper


Głazy, Jura. © stamper


Skałki, Jura. © stamper


Nadciąga mgła. © stamper





Dane wyjazdu:
201.97 km 2.50 km teren
09:58 h 20.26 km/h:
Maks. pr.:54.92 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1334 m
Kalorie: kcal

Na przekór cyborgom...

Niedziela, 30 stycznia 2011 · dodano: 30.01.2011 | Komentarze 20

Taka sobie przejażdżka, przewietrzyć Scottosława...
Opis i zdjęcia jutro, może trochę tego będzie. Co do trasy to był tor kajakowy x2, Tenczynek x2, Rudno, Olkusz, Ogrodzieniec, Wolbrom, Skała, Kraków i pewnie coś jeszcze, ale teraz spadam film oglądać i nic już tu nie napiszę ;-) oprócz tego, że pogoda była piękna i czułem się "nie dojechany" ;-).

Na razie tyle zdjęć musi starczyć, bo znowu się spóźnię do pracy. Opis i reszta pstryków wieczorem.

Szkieletor we mgle © stamper


Rudzisko na szlaku © stamper


Na Tynieckiej ścieżce © stamper


Stamper vel. Kudłaty na szroniastej ścieżce © rudzisko


Opactwo w Tyńcu © stamper


Krzyż w Dolinie Mnikowskiej. © stamper


Ruiny zamku Tęczyn © stamper


Zamek w Rudnie © stamper


Scottosław na szczycie © stamper


Skały w Ogrodzieńcu © stamper


Zamek w Ogrodzieńcu © stamper


Mury zamku w Ogrodzieńcu © stamper


Ruiny zamku w Ogrodzieńcu © stamper


Kładka rowerowa przy torze kajakowym. © stamper


Dane wyjazdu:
108.14 km 1.50 km teren
05:56 h 18.23 km/h:
Maks. pr.:43.60 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:464 m
Kalorie: kcal

Wmordęwind w dupę jeża, czyli Kraków-Oświęcim-Bielsko Biała.

Sobota, 13 listopada 2010 · dodano: 16.11.2010 | Komentarze 2

Przez 70 km z Krakowa do Oświęcimia wiało okropnie, miejscami prędkość spadał mi do 14/15 km/h. Przy to kajakowym zaliczyłem błotną wywrotkę i jechałem prawie 100 km ubłocony jak świnka ;-). W Oświęcimiu zgarnąłem Beatę z dworca i wspólnie już pojechaliśmy do Bielska-Białej. Wiatr trochę ustał i wiał nam bardziej z boku niż w twarz.

Celem wypadu było spotkanie się z dobrymi znajomymi z czasów studiów, Mileną i Pawłem, było bardzo miło, fajnie było znowu Was zobaczyć. Dziękuję za pyszne poczęstunki, trunki i całe to spotkanie. Mam nadzieję, że w grudniu już w Katowicach spotkamy się w większym gronie.

Pozdrower ;-).

Kościół parafialny w Wilamowicach. © stamper


Wilamowice, kościół. © stamper


Dane wyjazdu:
210.97 km 0.50 km teren
09:16 h 22.77 km/h:
Maks. pr.:63.50 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1336 m
Kalorie: kcal

Kraków - Rzeszów, na południe od A4.

Sobota, 6 listopada 2010 · dodano: 08.11.2010 | Komentarze 6

Pewnie była to moja ostatnia 2-setka w tym roku, dobrze, że chociaż wypaliła...

Trasa biegła tak:
Kraków (ul. Skorupki)-Wieliczka-Trąbki-Gdów-Łapanów-Muchówka-Lipnica Murowana-Tymowa-Zamek w Melsztynie-Zakliczyn-Gromnik-Tuchów (Klasztor ojców Redemptorystów)-Ryglice-Jodłowa-Dęborzyn-Bielowy-Kamienica Dolna-Gorzejowa (dupiaty asfalt)-Grudna Górna-Brzeziny (już lepszy asfalt)-Wielopole Skrzyńskie-Nawsie-Pstrągowa (świetny kilkukilometrowy zjazd)-Nowa Wieś-Czudec-Babica-Boguchwała-Rzeszów (ulica cicha, akademiki uniwerku rzeszowskiego).

Relacja później bo teraz muszę się zbierać do pracy ;-(.

Czas uzupełnić ten wpis co nieco, bo jak zwykle odłożę na później i będzie kupa. A więc tak, miałem wyjechać między 5 a 6 rano, oczywiście mi się to nie udało, z pracy poprzedniego dnia wróciłem później, byłem ze 3/4 minuty przed północą, a więc czasu na sen za wiele mi nie zostało, tym bardziej, że zamiast wziąć się jeszcze w nocy za pakowanie siadłem do kompa ;-p. No ale do rzeczy, wstałem jakoś 15 minut po 5 rano, specjalnie się nie śpieszyłem, wziąłem prysznic, ogoliłem swoje paskudne już wąsiska (za dużo jedzenia mi na nich zostawało) i zacząłem się pakować. Oczywiście nie obyło się też bez posadzenia dupska przed kompem i tak mi jakoś ten czas uciekł, że wyjechałem z Krakowa o 7:30.

Pogoda od samego rana była dobra, bez deszczu co było dla mnie najważniejsze, a z halnym można żyć, zresztą tego dnia więcej akurat mi pomagał. Przez jakieś 50/60 km gdy jechałem na południe, wiał mi w prawy bok, resztę trasy wiał mi w dupsko, więc nie było źle. Miejscami oczywiście miałem też trochę wmordęwinda, ale generalnie nie narzekam (ja nawet lubię taki wiatr, trochę poprzeklinam a później zawsze biorę się do roboty i po prostu jadę dalej). Trasy za bardzo nie znałem, poza odcinkiem do Wieliczki, więc musiałem kilka razy zerkać na mapę. W sumie jednak droga nie była zbyt skomplikowana. Przez ponad 100 km po województwie małopolskim jechałem drogami wojewódzkimi (trzycyfrowe żółtki), ruch był jednak niewielki, więc jechało mi się bardzo fajnie.

Ogólnie jechało mi się bardzo dobrze tego dnia, może to zasługa tego, że wziąłem ze sobą mp3 i jechałem przy dźwiękach muzyki. Doskonale pamiętałem jak mi się nudziło we wrześniu, gdy ponad 300 km zrobiłem jadąc samotnie (w sumie ze 30 km jechałem z Adapterem) do tego bez mojego mp3. A tamta trasa była taka nudna, że aż mnie nosiło ;-).

Po drodze zrobiłem kilka zdjęć, nic specjalnego, z opisów wynika co jest co więc nie będę się na ich temat rozpisywał.

Gdzieś po 60/70 km zaczęła mi szwankować przednia przerzutka, linka nie naciągała ani nie luzowała przełożeń, musiałem kilka razy na 8/10% pagórki wspinać się na śmiesznym przełożeniu 3/3. Później było już troszkę lepiej i jakoś dawałem radę bez zatrzymywania się dyrygować tą linką.

Za Ryglicami wyjechałem z Małopolski, na budziku było ze 130 km, reszta trasy to już Podkarpacie. Za Jodłową trochę pomyliłem trasę, nie chciało mi się patrzeć na mapę i nie zapamiętałem, że miałem skręcić na Przeczycę, a nie na Dęborzyn gdzie pojechałem. Wiele nie nadrobiłem, może nawet wcale, jedynie aby nie nadrabiać musiałem troszkę zmodyfikować trasę. Modyfikacja wyglądała w ten sposób, że nie pojechałem już przez Brzostek, tylko wcześniej odbiłem na Gorzejową (koszmarne 5/7 km dziurawego asfaltu) udając się w stronę Wielopola Skrzyńskiego a nie Wiśniowej. Pewnie gdyby mi wcześniej Adapter nie dał znać, że nie wyjedzie po mnie do Strzyżowa, to bym jednak śmigał przez tą Wiśniową, tak jednak nie miałem tam czego szukać. Marcinowi się trochę za dużo ostatnio pojuwenaliowało w listopadzie i zamiast wyjechać po mnie 30 km, jak to wcześniej ustaliliśmy, podprowadził mnie 3.5 km już po samym Rzeszowie, hehehe.

Z Wielopola skręciłem do miejscowości Nawsie i tam mnie trochę dopadł kryzys głodowy, był tam dosyć spory podjazd, na którego szczycie zjadłem przygotowany w domu ryż z owocami i jogurtem (moje standardowe oprócz czekolady danie rowerowe). Z tej wioski skręciłem w stronę Sędziszowa by później odbić na Pstrągową, gdzie był zaczepisty zjazd na którym już jadąc po ciemku rozpędziłem się do 63.5 km/h (asfalt jest tam pierwsza klasa a drogę oświetlają lampy). Z Pstrągowej już do samego Rzeszowa z budzika nie schodziło mi już praktycznie 30 km/h. Darło mi się naprawdę super, mimo już prawie 200 km na liczniku jechało mi się świetnie. Czułem się silny i zadowolony z pokonanej trasy. Zaspokojenie głodu dało mi tym razem naprawdę wielkiego kopa.

W Rzeszowie spotkałem się z Marcinem (Adapterem) i już wspólnie udaliśmy się na akademiki.

Podsumowując, wypad uważam za udany, nogi jeszcze dają radę coś wykręcić w tym sezonie, z jazdą nocną jestem już za pan brat (czołówka i latarka na kierownicy robią swoje) i zaliczyłem po drodze jakieś tam górki. Nie za wielkie, bo maksymalnie wyjechałem bodajże na 430 metrów, ale było kilka fajnych krótkich podjazdów, czyli to co niedźwiadki lubią najbardziej. W przyszłym roku pewnie powtórzę tę trasę, może trochę ją zmodyfikuję zahaczając o Jasło, zobaczymy. Z pewnością będę jeszcze nie raz chciał odwiedzić Podkarpacie.


Łapanów, widok na góry. © stamper


Widok na góry, Łapanów. © stamper


Pozostałości murów obronnych zamku w Melsztynie. © stamper


Ruiny zamku w Melsztynie. © stamper


Dunajec, widok z mostu w Zakliczynie. © stamper


Kościół w Siemiechowie. © stamper


Tuchów - Klasztor Ojców Redemptorystów. © stamper


Wieża klasztorna, Tuchów. © stamper


Klasztor Ojców Redemptorystów, Tuchów. © stamper


Trochę klasyki na koniec ;-)...



Dane wyjazdu:
121.33 km 4.81 km teren
05:40 h 21.41 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:252 m
Kalorie: kcal

40 setek na bikestatsie stoi... Powrót z Roztocza.

Piątek, 29 października 2010 · dodano: 30.10.2010 | Komentarze 1

No wstyd się przyznać, ale być może nie uda mi się zrealizować tegorocznego założenia o przejechaniu 50 setek w tym sezonie. Dopiero mam 40 a do końca roku już niedaleko. Trochę za bardzo się rozleniwiłem w październiku. Żartuję, postaram się powalczyć. Nie można się mazgaić. Zresztą co ja pierniczę, mam na to jeszcze dwa wymarzone do jazdy miesiące. Będzie dobrze ;-).

Dzisiejsza trasa była z gatunku: jak tu się nie spóźnić na pociąg. W planach nie miałem jazdy po wielkich wertepach. W sumie w większości powtórzyłem trasę sprzed 2 dni. Ominąłem tylko wertepy puszczy solskiej i okolic Niemstowa.

Trasa biegła tak:
Długi Kąt-Józefów-Osuchy-Łukowa-Wola Obszańska-Moszczanica-Witki-Cewków-Dobra-Wylewa-Sieniawa-Ubieszyn_Tryńcza-Chodaczów-Laszczyny-Smolarzyny-Wola Mała-Palikówka-Krasne-Rzeszów. No i z dworca w Kraku do mieszkania.

Jechało mi się różnie. Pierwsze 20 km w porządku, miałem sporo siły, jechałem dosyć szybko. Następne 25 km to była dla mnie mordęga. Siły już tyle nie miałem, mimo, że podjadałem co chwilkę zaczepiste czekoladki i ciastka kokosowe. Wiatr zaczął mnie po prostu dobijać (w ogóle to miałem wmordęwinda z 90 km, reszta to boczny pierdzielnik), zacząłem się nawet zastanawiać co ze mnie za słabiak, że ciężko mi jechać 20 km/h. Na 45 km wjechałem w las za Cewkowem. Tam też skończył się na moment (niecałe 5 km) asfalt, jakieś jego pozostałości co prawda wystawały od czasu do czasu ale asfaltówką tego bym nie nazwał. Na długości 11 km tej drogi, minęły mnie tam aż dwa samochody i były to auta (na)leśników. Przechodząc jednak do sedna, w lesie odzyskałem siły i ochotę do jazdy, strasznie zaczęło mnie bawić lawirowanie wśród tamtejszych dziur w drodze, musiałem urządzać sobie niezły slalom aby nie dupnąć w jakąś dziurę tylnym kołem, bo miałem około 15 kilo bagażu w sakwach. Droga biegła lekko z górki więc miejscami jechałem po tych wertepach 30 km/h. Jak już się tak rozpędziłem to później na asfalcie też zaczęło mi się lepiej jechać. Wiatr oczywiście nie przestał wiać mi w facjatę (zdmuchiwał mi okruszki i wiórka kokosowe z moich dawno nie podciętych wąsisk i brody), ale prawdę mówiąc olałem go i przestałem zwracać nań uwagę. Osobiście wolę wiatr niż deszcz.

Do Rzeszowa dojechałem 40 minut przed odjazdem pociągu więc całkiem sporo. Nie musiałem się spinać na ostatnich kilometrach. W sumie to jakoś za bardzo się nie śpieszyłem, mogłem sobie pozwolić nawet na krótką sesyjkę pod cerkwią w Moszczanicy (jedyne moje fotograficzne założenie na ten dzień). Wjeżdżając do Rzeszowa znalazłem 2 linki na bagażnik (leżały od siebie jakieś 400 m), widziałem i trzecią (w sumie była to pierwsza) ale raz się nie zatrzymałem. Bardzo często znajduję te linki w tym roku już chyba ze 6 znalazłem. Zawsze mi się przydają, zresztą jak jakaś mi się już porwie to nie kupuję nowych bo wiem, że prędzej czy później znajdę jakąś na trasie. Teraz mam dwie kolejne w kolorze niebiesko czarnym ;-B.

Pogoda mi dopisała, niby zimno, ale mi ostatnio jakoś tak bardzo ciepło na rowerze, nawet ze swoich kłapouchowych rękawiczek zdejmuję nakładkę i jeżdżę z gołymi palcami. A mi w sumie jedynie w dłonie czasami bywało zimno. No cóż niektórzy twierdzą, że jestem zmiennocieplny może to i prawda.

Dzisiejsze km to 31 po województwie lubelskim, 1.53 po małopolskim i reszta po Podkarpaciu (ja komuś się chce niech sobie policzy).

Drzewo graniczne (lubelskie-podkarpackie). © stamper


Nagrobki, Moszczanica. © stamper


Cerkiew św. Michała Archanioła, Moszczanica. © stamper


Cerkiew św. Michała Archanioła w Moszczanicy. © stamper


Nie wiem co za muzykę wrzucić, dam więc troszkę Lisy Gerrard.